W swoim najnowszym filmie brytyjski reżyser po raz kolejny pochyla się nad losem jednostek wyrzuconych poza nawias społeczeństwa. Tym razem bardziej niż żarliwego bojownika o prawa przegranych przypomina jednak opiekuńczego anioła stróża. Ken Loach czuwa nad swoimi bohaterami, stymuluje ich do działania i dba o powodzenie życiowej misji. Dzięki przyjęciu takiej strategii brytyjski reżyser skutecznie troszczy się również o dobre samopoczucie widza.

Reklama

W trakcie długiej kariery twórca "Kes" z powodzeniem wykorzystywał już formułę thrillera politycznego czy melodramatu. W "Whisky..." Loach czerpie natomiast garściami z poetyki farsy. Nie bez przyczyny komizm filmu opiera się głównie na jaskrawo podkreślanych różnicach charakterologicznych między bohaterami. Choć rubaszność kolejnych dowcipów chwilami może wydawać się kłopotliwa, doskonale koresponduje z zamierzenie plebejskim duchem opowieści.

Fabuła "Whisky dla aniołów" w punkcie wyjścia przypomina odrobinę "Ladykillers" braci Coen. Tak jak amerykańscy twórcy Loach opowiada historię grupy fajtłapowatych rzezimieszków, którzy przygotowują się do skoku na wielką kasę. Podczas gdy Coenowie lubią jednak podkreślać dystans do bohaterów, Loach woli gorliwie wspierać ich zamiary. Konfrontacja grupki prostodusznych przyjaciół ze światkiem chciwych biznesmenów próbujących nielegalnie zdobyć kilka butelek rzadkiej whisky nie pozostawia zresztą wątpliwości. To właśnie przedstawiciele nizin społecznych wzbudzają większą sympatię i znacznie bardziej zasługują na końcowy sukces.

Podobne myślenie świadczy o konsekwencji Loacha i stanowi łącznik pomiędzy "Whisky dla aniołów" a poprzednimi dokonaniami reżysera. Świat przedstawiony w nowym filmie to typowe Loachowskie uniwersum, które okazuje się jednak zaskakująco wolne od większości dotychczasowych bolączek. Tym razem wreszcie instytucja brytyjskiej opieki społecznej może działać bez zarzutu, a zejście na drogę drobnego przestępstwa nie staje się dla bohaterów gwoździem do trumny. W porównaniu z poprzednimi filmami Loacha "Whisky..." zakrawa zwłaszcza na komediowy rewers znakomitego "Jestem Joe". W tamtym filmie bohaterowie również otrzymywali niespodziewaną szansę na rozpoczęcie nowego życia. W osiągnięciu celu przeszkadzały im jednak powracające grzechy przeszłości. Choć nad "Whisky..." w pewnym momencie zbierają się podobne widma, zostają jednak przez reżysera błyskawicznie rozpędzone. Tym razem Loach zdaje się ignorować świat zewnętrzny po to, by wyraźnie zasugerować, że jedyne zagrożenie dla bohaterów mogą stanowić oni sami.

Reklama

W miarę rozwoju fabuły postacie muszą okiełznać własne demony i zdać praktyczny egzamin dojrzałości. Osiągnięcie tego celu staje się możliwe wyłącznie dzięki wytworzeniu się między nimi poczucia wspólnoty. Wyraźna pochwała potęgi międzyludzkiej solidarności zbliża nowy film Kena Loacha do zrealizowanej przez niego przed kilku laty komedii – "Szukając Eryka". Choć "Whisky dla aniołów" nie jest aż tak błyskotliwe, niesie za sobą podobną dawkę nadziei. Obecność takiego tytułu w filmografii rozpolitykowanego Loacha ma swoje szczególne znaczenie. Obficie podlana wysokoprocentowym trunkiem bajka dla dorosłych pozwala na ucieczkę od trudów pogrążonej w kryzysie rzeczywistości. Nie od dziś przecież wiadomo, że na lekkim rauszu świat prezentuje się znacznie bardziej sympatycznie.

WHISKY DLA ANIOŁÓW | Belgia, Francja, Wielka Brytania, Włochy 2012 | reżyseria: Ken Loach | dystrybucja: Best Film | czas: 101 min