"Gra" Rubena Östlunda przywodzi na myśl "Zbrodnie miłości" markiza de Sade'a. Nie w sensie adaptacji wątłej fabularyzacji zdarzeń zawartych w opowiadaniach autora "120 dni Sodomy", lecz ze względu na zgodność ideologiczną z przesłaniem markiza, piszącego w "Zbrodniach...", że pierwotne instynkty są tłumione przez bariery kulturowe, a w odpowiednich warunkach mogą ujawnić ciemną stronę osobowości: fetyszyzm, hańbę, okrucieństwo, zbrodnię.

Reklama

Perwersja "Gry" polega również na tym, że bohaterami filmu są dzieci pełniące zmieniające się role katów i ofiar. Miejsce akcji dalekie od scenerii "Salo": wyrafinowane pałace z fin de siècle’u zastąpił klasyczny dom handlowy. Oto inferno naszej codzienności. Kamera przemysłowa rejestruje grupkę niczym niewyróżniających się dzieci. Czarnoskórzy chłopcy podchodzą do Szwedów, pytają o godzinę. Nic szczególnego, nic, co mogłoby zafrapować. Rzekomo ukradziony przez jednego z trojga młodszych chłopców telefon komórkowy inicjuje początek "gry", ujawniającej się w kolejnych nieprzyjemnych odsłonach. Östlund mniej lub bardziej świadomie pławi się w socjologicznych stereotypach: dzieci emigrantów mszczą się za wrodzoną kulturową niższość. Upokarzani chcą upokorzyć zadowolonych z siebie, stuprocentowych szwedzkich blondynów. Okrucieństwo dozowane jest w niewielkich dawkach. Mikroskala boli bardziej, podobnie jak wzbudzenia w ofiarach przekonania, że od oprawców zależy wszystko. Każde drgnienie może zostać dowolnie zinterpretowane. Czeka nas długi seans przemocy. – Otóż nie ma silniejszego odczucia niż cierpienie fizyczne – pisał de Sade.

Pretekstem do powstania scenariusza był głośny w Szwecji artykuł opisujący kradzieże dokonywane przez małoletnich przestępców wywodzących się głównie z biednych, zamieszkałych przez imigrantów z Afryki więźniów w centrum Göteborga. Dzieci biły dzieci, czarni bili białych. Ale czy na pewno o to chodzi także w "Grze"? Sytuacja jest bardziej wieloznaczna. Do końca nie znamy rzeczywistych parametrów ciągu przemocy. Materialne korzyści w pewnym momencie wydają się zaledwie tłem przed możliwością zaprezentowania własnego kodeksu wyższości. Pojawiają się pytania o pogwałcenie oficjalnego kanonu: kto w danej rzeczywistości ma prawo do poniżania, gwałtu, kto zaś w tym kontekście odgrywa rolę ofiary? Przemoc czysto zewnętrzna przegrywa z agresją psychiczną, dużo mocniejszą w ostatecznym rozrachunku.

Przemyślana formalnie, opierającą się na długich, znakomicie zsynchronizowanych ujęciach "Gra" Rubena Östlunda nie jest zapewne tytułem, który znajdzie miejsce w box office'ach. Wymaga skupienia, przełamania wewnętrznych oporów i strachu przed zdefiniowaniem własnych odczuć. Widz staje się okiem kamery. Bezwzględnej, obojętnej i zdystansowanej, reagującej dopiero wówczas, kiedy okrucieństwo przybiera realny kształt przemocy fizycznej. W momencie gdy kamera odwraca się od werystycznie pokazanej sceny gwałtu, oglądający odczuwa swego rodzaju udrękę wynikającą nie z perwersji podglądacza, tylko ze smutku niedokończonego badania na własnym, udręczonym ciele.

Reklama

GRA | Szwecja, Dania, Finlandia 2011 | reżyseria: Ruben Östlund | dystrybucja: Against Gravity | czas: 118 min