Tym razem wraca Perseusz (Sam Worthington), który po wojnie z tytanami postanowił wieść życie prostego rybaka. Ale przeznaczenie się o niego upomni – na prośbę ojca, samego Zeusa (Liam Neeson), Perseusz znów stanie do walki. Hades (Ralph Fiennes) i Ares (Edgar Ramirez) sprzymierzyli się w walce przeciwko bogom i ludziom i chcą przebudzić Chronosa, który da im nieśmiertelność, ale zgładzi cały ludzki ród. Właściwie niczego więcej nie trzeba dodawać – "Gniew tytanów" jest klasyczną superprodukcją, w której rozliczne pojedynki i efekty specjalne są ważniejsze od fabuły. Będą co prawda po drodze moralne dylematy, sojusze, zdrady i spiski, a nawet delikatną kreską zarysowany romans, ale to wszystko na najprostszym poziomie, żeby nic – bogowie Olimpu, brońcie – nie przesłoniło trójwymiarowego widowiska. Seans chwilami przypomina kino o inwazji kosmitów na ziemię (wymieszane z "Władcą pierścieni") – tyle że osadzone w umownych starożytnych realiach i bardzo dowolnie wykorzystujące wątki z greckiej mitologii.

Reklama

Oczywiście całość jest bardzo przyzwoicie zrealizowana, ma gwiazdorską obsadę, ogląda się całkiem znośnie, choć na jakiekolwiek wrażenia intelektualne liczyć raczej nie można. Zadziwia też fakt, że nawet gdy twórcom "Gniewu tytanów" udaje się zachować ironiczny dystans do opowiadanej historii (jak choćby w smakowitym epizodzie Billa Nighy'ego), to za chwilę przyłożą widzowi taką dawkę nieznośnego patosu, że trudno wytrzymać. Produkcja to w sumie bezbolesna, ale też całkowicie niepotrzebna. A ciąg dalszy wydaje się nieunikniony.

GNIEW TYTANÓW | USA 2012 | reżyseria: Jonathan Liebesman | dystrybucja: Warner Bros. | czas: 99 min