Podczas seansu dałem się zaczarować. Emocje widza cofają się do dziecięcych fantazji filmowych. W moim przypadku chodziło na przykład o "Willow" albo "Noce Cabirii" Felliniego, w przypadku moich dziadków zapewne o filmy Chaplina, Langa, Duviviera. Umowność "Artysty" wynika z uwznioślenia zapomnianego filmowego abecadła. Przypomina etap tworzenia się sztuki z rozrywki określanej często jako jarmarczna. Mieszkamy znowu w burlesce, slapsticku, w profilach gwiazd, które nigdy się nie zestarzały.

Reklama

Kultowy cykl Stanisława Janickiego "W starym kinie" nie ma końca. Chaplin uchyla melonika, Spencer Tracy żuje peta, Greta Garbo uwodzi spojrzeniem, a Jadziunia Smosarska czeka na swojego żołnierzyka z parującym rosołkiem. Być może emocje, które wyzwala "Artysta", wynikają jedynie z marzeń o nostalgicznej strukturze czasu, w ramach której refreny przeszłości budują najpiękniejsze zwrotki teraźniejszości. Najważniejsze, że wszyscy dajemy się uwieść. Spotkanie z "Artystą" to flirt z mitologią kina. Łzy wzruszenia są prawdziwe i zaróżowione z emocji policzki. Liczy się slapstick, gag, wzruszenie.

Reżyser "Artysty", Michael Hazanavicius, również autor scenariusza filmu, nie jest oczywiście postacią znikąd. Miłośnicy kina francuskiego cenią go za nominowane do Cezarów komediowe, retro parodie filmów o Jamesie Bondzie: "OSS 117 – Kair, gniazdo szpiegów" oraz "OSS 117 – Rio nie odpowiada". W obydwu główne role grał Jean Dujardin, późniejsza gwiazda "Artysty".

Najnowszy tytuł Haznaviciusa jest oczywiście największym spełnieniem reżysera. Film jest całkowicie niemy, a dialogi wyświetlane na planszach jak we wczesnych filmach. Chronologicznie cofamy się do 1927 roku, momentu narodziny kina dźwiękowego. Aktor George Valentin (Jean Dujardin) słusznie obawia się, że pojawienie się dźwięku zrujnuje jego sławę, równocześnie obserwujemy rozwój kariery znajomej George'a, Peppy Miller (Bérénice Bejo, prywatnie żona Hazanaviciusa).

Reklama

Valentin jest w tym filmie aktorską twarzą zbudowaną z fizjonomii nie tylko Rudolfa Valentino, ale także Firbanka, Gable'a, Chaplina. Jeszcze jako wielki gwiazdor powie podopiecznej: – Moja droga, żeby zostać zauważoną, musisz się wyróżniać. Na tym także polegał fenomen kina niemego. Chodziło o otoczkę. Fajerwerki próżności, bengalskie tygrysy prowadzone na smyczy, Marlena ociekająca seksem. Rządy dusz nie trwały jednak długo. Gwiazdom, którym nie udało się płynnie przejść do etapu kina dźwiękowego, pozostały resentymenty. Nikt nie chciał ich oglądać. Szybko pojawiły się nowe nazwiska, kolejne skandale.

Tego typu produkcje zwykło załatwiać się sentencjonalnym podsumowaniem: "hołd złożony kinu". Wszystko prawda, ale "Artysta" jest czymś więcej. Znosi opozycję między "wczoraj" a "dzisiaj". Kino najnowsze rozmawia z kinem sprzed stu lat na zasadach partnerstwa. Dzisiaj niby wiemy dużo więcej, umiemy lepiej opowiadać historie, ale czy kino potrafi jeszcze tak cieszyć? "Artysta" jest melodramatem i komedią, cudownym musicalem oraz nie zawsze wesołą opowieścią o czasach i aktorskim losie. Przede wszystkim jednak jest filmem o miłości do kina. Znam dobrze to uczucie. Wszyscy znamy.

ARTYSTA | Francja, Belgia 2011 | reżyseria: Michel Haznavicius | dystrybucja: Forum Film | czas: 100 min