Dokumentaliści, nie tylko zresztą amerykańscy, od samego początku wojny z terroryzmem podejmowali próby zrozumienia jej mechanizmów, a ich dzieła bardzo szybko wyrosły z agitacyjnej naiwności "Fahrenheit 9/11" Michaela Moore’a. To ciekawe, że i kino fabularne, i przede wszystkim dokumentalne wyręczone przez telewizję i internet niemal całkowicie pominęło fazę propagandową, od której zaczynały się filmowe świadectwa niemal wszystkich wcześniejszych konfliktów, w które zaangażowane były Stany Zjednoczone i kraje Zachodu. Owszem powstawały plakatowe obrazy, jak choćby "GITMO – nowe prawa wojny" (2005) o Guantanamo, ale od początku raczej kontestowały i sam sens wojny, i metody jej prowadzenia. Dokumentaliści opowiadali o życiu zwykłych żołnierzy ("Gunner Palace" Micka Tuckera, 2004), manipulacjach George’a W. Busha i waszyngtońskiej administracji ("Chmury nad Bagdadem" Charlesa Fergusona, 2007), o fałszu kampanii na rzecz wojny ("Leading to War" Barry’ego Hersheya, 2008). To właśnie dokumenty poruszały sumienia Amerykanów i całego Zachodu skuteczniej niż banalne odkrycia fabularnego kina. Niejako programowo przyjmowały nieufną wobec polityki Busha, uniwersalną perspektywę, próbowały odkrywać ambiwalencje w motywacjach islamskich terrorystów i losach zwykłych Irakijczyków czy Afgańczyków, nierzadko pokazując Amerykanów jako okupantów i agresorów.
Takie odwrócenie znaków nie stało się na szczęście normą, nie doprowadziło do ukonstytuowania się swego rodzaju antypropagandowego dokumentalnego wzorca. W znakomitej "Wojnie Restrepo" (2010) reporterzy Sebastian Junger i Tim Hetherington (który niedawno zginął podczas rewolucji w Libii) towarzyszyli grupie amerykańskich żołnierzy od ich wyjazdu do afgańskiej bazy w dolinie Korengal aż do powrotu do domu.
Nagrodzone w Cannes duńskie "Armadillo" Janusa Metza jest wobec "Wojny Restrepo" filmem niemal bliźniaczym. Tak jak tam kamera wjeżdża w sam środek wojny afgańskiej. Tak jak tam towarzyszy grupie żołnierzy, tym razem duńskich. Identycznie jak ich amerykańscy koledzy młodzi Duńczycy też jadą do Afganistanu, żeby sobie postrzelać, narzekają na nudę podczas patroli, zabijają czas oglądaniem pornosów, graniem w gry wojenne na konsolach, dziecięcymi wygłupami. A gdy dochodzi już do starcia, operator się nie cofa, zostaje z żołnierzami, usiłuje jakoś ogarnąć chaos walki, biegnie, pada obok rannego, rejestruje, jak rzucony granat śmiertelnie rani pięciu talibów, dobijanych serią z pistoletu maszynowego.



Reklama
Obrazy te są wstrząsające właśnie dlatego, że prawdziwe. Choć co chwila musimy sobie powtarzać, że to, co oglądamy, dzieje się naprawdę, bo znów mamy wrażenie, że to tylko spektakl, jakiś reportaż z ekstremalnej szkoły przetrwania. Obserwujemy, jak wojna wprowadza w trans, jak staje się kinem na żywo, odwołującym się tym razem do tego samego kanonu. O tym właśnie przede wszystkim opowiada ten dokument: o uzależnieniu od wojny, o tworzeniu przez nią własnych praw, unieważniających moralne kodeksy.
Reklama
W dokumentalnej opowieści o żołnierzach z obozu Armadillo odbija się cały sens i cały bezsens wojny. Bez pacyfistycznych przemów, bez dramatyzacji, wszystko jest tu wpisane w obraz, wynika z biegu wypadków, z samej relacji wiernej rzeczywistości. A jednak obraz zarażenia wojną jest bardziej dosadny niż w "Restrepo". Tamci żołnierze przeżyli więcej, ocierali się o śmierć częściej, modlą się, by nie zginąć na sam koniec służby. "Nigdy tu nie wrócę!" – krzyczą jeden przez drugiego podczas ewakuacji. Duńczycy z "Armadillo" zaledwie liznęli wojennej grozy, większość z nich wróci do Afganistanu, o czym dowiadujemy się z końcowych napisów. Już są ofiarami, ale film oddaje im sprawiedliwość, pokazując, że ich służba ma sens, że Afganistan także dzięki nim może być lepszym miejscem do życia niż przed wojną. Najważniejsze jest jednak to, że dokumentaliści chcą opowiadać o tej wojnie, brać za nią odpowiedzialność.
Taki film mógł przecież powstać także o polskich żołnierzach. Tymczasem nasi filmowcy jeżdżą do Afganistanu, by opowiadać o kamienowaniu za cudzołóstwo ("Kamienne niebo" Krzysztofa Kopczyńskiego, 2007) czy pokazywać świat oczyma afgańskich dzieci ("Latawce" Beaty Dzianowicz, 2009). Sam temat wojny omijają na razie z daleka, jeśli nie liczyć kilku zdawkowych reportaży. Dziwne to trochę, bo jest o czym mówić, a polska – powiedzmy – "Sharana" mogłaby być całkowicie różna od duńskiego "Armadillo" czy amerykańskiego "Restrepo".
ARMADILLO – WOJNA JEST W NAS | Dania 2010 | reżyseria: Janus Metz | dystrybucja: Against Gravity | czas: 101 min