"Święty interes" to opowieść o rodzeństwie, Leszku (Piotr Adamczyk) i Janku (Adam Woronowicz), którzy wracają do rodzinnej wsi na pogrzeb dawno niewidzianego ojca. Ponieważ nie byli z nim blisko, dowiadują się, że tata majątek zapisał na... fundację papieską. Chłopakom ostała się jedynie rozpadająca się stodoła i "wszystko, co w niej". Jedyną rzeczą przedstawiającą jakąkolwiek wartość wydaje się być rozklekotana Warszawa M-20.
Samochód jest jednak małym pocieszeniem dla braci, którzy liczyli, że nieco się wzbogacą na śmierci ojca, a raczej uregulują długi i ułożą sobie życie. Sytuacja zmienia się, gdy motoryzacyjny zabytek wzbudza nad wyraz duże zainteresowanie mieszkańców wsi. Okazuje się bowiem, że automobil w przeszłości należał do... biskupa Karola Wojtyły. Oczywiście, chciwi bracia węszą w tym "święty" interes.
Najnowszy film Macieja Wojtyszko to, o czym zresztą twórca uprzedzał, typowa "wiejska" komedia, nawiązująca do klasycznych już "Samych swoich" czy serii "U Pana Boga...". Przaśna, swojska, upstrzona stereotypami, wytykająca polskie przywary. Komizm opiera się tu na konflikcie - na linii rodzeństwo-wieś, Leszka z Jankiem, Leszka z żoną Mo, Janka z kolesiem od długów (genialny Mariusz Bonaszewski), wójta z chłopakiem córki, córki z wójtem itd itp. Wojtyszko przedstawia nam szereg wyraźnie zarysowanych, barwnych postaci od przekupnego i cwanego urzędnika przez lokalnego pijaczka, którego największym przyjacielem jest koń po dyrektorową-damę. Kolorytu, także w dosłownym tego słowa znaczeniu, dodaje "tandeciara" Nicola oraz jej bogobojny chłopek-roztropek.
Reżyser trafnie punktuje typowe polskie przypadłości, jak małomiasteczkowe kompleksy czy religijny fanatyzm. Mamy "awansowanie" znaczka FSO do roli relikwii, które doskonale obrazuje podejście Polaków do świętości, a pasta do zębów na sutkach to idealny przykład ślepego podążania za radami z magazynów dla pań. Szkoda tylko, że Wojtyszko dość powierzchownie analizuje polską mentalność, jakby starając się zachować równowagę między lekką komedią a dziełem o zabarwieniu społeczno-psychologicznym. Może apetyt nie byłby tak rozbudzony, gdyby nie dobór aktorów - jak to ładnie ujął dystrybutor filmu, "świętych polskiego kina, którzy wreszcie grzeszą". Oto bowiem "papież-Adamczyk" myje kible w Szwecji, a "Popiełuszko- Woronowicz" jest hazardzistą. Po czymś takim, można było spodziewać się czegoś bardziej przewrotnego i zaskakującego, tymczasem pozostaje pewien niedosyt i przaśna, swojska komedia z religią w tle.