„Do ciebie, człowieku” to film szwedzki, który korzysta z osiągnięć filmowców całego kontynentu – można bowiem powiedzieć, że jest zadziwiającą mieszanką czeskiego dowcipu, oniryzmu jak z Kusturicy i absurdu spod znaku Monty Pythona. Jak stwierdził reżyser: „Życie jest tak skomplikowane dla każdego z nas, że jedynym ratunkiem jest poczucie humoru”. I maksymy się trzyma. Obraz Roya Anderssona (zdobywcy Nagrody Jury w Cannes w 2000 roku za utrzymane w podobnym tonie „Pieśni z drugiego piętra”) to na szczęście nie ponury traktat humanistyczny, co mógłby sugerować patetyczny tytuł filmu, ale osobne i kompletne dzieło, które z lekkością bada lęki, obsesje, radości i smutki reżysera – a zarazem nasze. Film nie należy do najłatwiejszych i chyba jest nie dla każdego – brak tu klasycznie rozumianej fabuły, a i bohaterowie nie pochodzą raczej z podręcznika scenarzysty. Andersson rezygnuje z tradycyjnego sposobu prowadzenia narracji na rzecz onirycznych, absurdalnych obrazów, których rytm wyznacza raczej klimat niż przebieg zdarzeń. Jeśli po jakimś czasie pomysły reżysera się trochę wyczerpują, to jest to cena, jaką musi zapłacić za bezkompromisowość. Myślę, że osoby biegłe w spożywaniu używek mogłyby film Anderssona nazwać tripem, ale tripem fundującym interesujące i przyjemne doznania.
Dziwaczne szwedzkie miasto, a w nimjeszcze dziwniejsi mieszkańcy. Samotna kobieta żaląca się na ławce w parku, żenikt jej nie rozumie. Muzyk i jego żona odjeżdżający w dal… swoim własnym domem.Członek orkiestry narzekający w czasie seksu, jak stracił pieniądze zarobione napogrzebach. Bar, w którym stali bywalcy raz po raz podnoszą się, słysząc stałehasło: „Ostatnia kolejka!”.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama