Głównym bohaterem opowieści jest urodzony kilka lat po katastrofie w Czarnobylu, obdarzony bioenergoterapeutycznymi zdolnościami Ukrainiec Żenia, który przyjeżdża do Polski w celach zarobkowych. Mężczyzna otrzymuje zezwolenie na pobyt i rozpoczyna pracę jako masażysta na zamieszkiwanym przez bogaczy zamkniętym osiedlu. Z przenośnym łóżkiem odwiedza rodziny, których członkowie pomimo materialnego dostatku czują się nieszczęśliwi. Są samotni, brakuje im zimy, jaką pamiętają z czasów dzieciństwa i bliskich, którzy odeszli. Dzięki hipnozie Żenia prowadzi ich do magicznego lasu, w którym konfrontują się ze swoimi lękami i potrzebami.

Reklama

"Śniegu już nigdy nie będzie" to opowieść, która przez pryzmat mieszkańców luksusowego, podwarszawskiego osiedla porusza kwestie zmian klimatycznych, samotności, głodu prawdziwej bliskości, tęsknoty za metafizyką. Poprzez ten film chcieli państwo sprowokować dyskusję o zmianach, jakie przechodzi Europa?

Małgorzata Szumowska: Na pewno tak. W tym filmie opowiadamy o polskim, podwarszawskim osiedlu, ale staramy się również, żeby była to opowieść o Europie i o tym, że żyjemy w szalenie dziwnych czasach. Dowodem na to jest choćby pandemia koronawirusa, którego nie widać, a który stanowi zagrożenie. Niewidocznym zagrożeniem był wybuch w elektrowni jądrowej w Czarnobylu, o którym wspominamy. Teraz są nim zmiany klimatu, powolne obumieranie planety. Stąd właśnie przewrotny tytuł "Śniegu już nigdy nie będzie". Pokazujemy współczesnych ludzi, którzy skupili się tylko i wyłącznie na konsumpcji i na tym, żeby "mieć", a nie "być". Tymczasem ja byłam zawsze uczona przez rodziców, że najważniejsze jest "być", a nie "mieć". Nie wiem, na ile to we mnie zostało, natomiast opowiadamy o tym, jak świat potrzebuje wyimka nieoczywistości.

Tę nieokreśloną przestrzeń duchową ukazują państwo poprzez magiczny, ciemny las, do którego bohaterowie przenoszą się dzięki Żeni. Kontrastuje on z jasnością wnętrz, w których zazwyczaj przebywają. Tutaj czas wydaje się zwalniać.

Michał Englert: Zaproponowałem Małgośce ogólną dynamikę warstwy wizualnej, a jej się ten pomysł spodobał. Tam nie ma wartości stałych, wszystko jest płynne. Tak jak zmienia się czas w scenach, tak samo zmienia się perspektywa dźwięku, światła. Mamy nadzieję, że to będzie oddziaływało również na widza, stymulowało jego wrażenia. Zależało nam, żeby pozostawić mu czas na refleksję, na moment, kiedy jesteśmy sami ze sobą, bez jakichkolwiek bodźców zewnętrznych. Wtedy panuje cisza i można zadać sobie pytanie, kim właściwie się jest, czego się pragnie. Żenia jest przewodnikiem do tej zony, do której nasi bohaterowie podświadomie się przenoszą.

Małgorzata Szumowska: Las jest w pewnym sensie symbolem śmierci i miejsca spokoju, którego wszyscy potrzebujemy. W każdym z nas drzemie jakiś lęk. Współczesność, w której mamy do czynienia z konkurencją, podziałem na klasy społeczne, jest tak intensywna, ostra, że życie staje się opresyjne. Choć bohaterowie "Śniegu..." żyją w bardzo dobrych warunkach, ciągle się do siebie nawzajem porównują – kto jest lepszy, kto ma więcej. To ich męczy. Potrzebują uzdrowiciela, który przyjedzie i zdejmie ten ciężar z ich barków. To rola, którą kiedyś, w czasach komuny, spełniał w Polsce Kościół, a która już się skończyła. Teraz ci ludzie błąkają się i szukają nowych opiekunów duchowych, spowiedników.

W tym filmie w jakimś sensie powracają państwo do tematyki podejmowanej w "Body/Ciało" – poszukiwania duchowości, relacji ciała i ducha, tego, jak ciało ujawnia nasze lęki, pragnienia, tęsknoty. Z czego zrodziła się ta potrzeba?

Reklama

Małgorzata Szumowska: Mieliśmy pomysł na film o duchowości i powrót do tamtej tematyki, ponieważ wydaje nam się ona najbliższa. Być może sami odczuwamy głód czegoś podobnego. Życie jest zbyt krótkie na to, żeby siedzieć na kanapie i oglądać seriale albo wykonywać coś tylko i wyłącznie po to, by popchnąć swoją karierę do przodu albo zarabiać pieniądze. Ono jest też po to, żeby dotknąć spraw nieoczywistych. Dlatego chcieliśmy zrobić film, który zanurzy się ponownie w tę sferę. Podjęliśmy taką próbę. Sądzę, że powoli wytyczamy sobie drogę artystyczną, którą chcielibyśmy podążać. Podoba nam się w kinie operowanie formą, niedopowiedzenia. Dla mnie kino nie jest tylko opowiadaniem historii, bo było ich bardzo wiele. Ważne jest, jak ją opowiem. Podoba mi się poetyka snu.

Michał Englert: Chcieliśmy zrobić film, który nie jest łatwo sklasyfikować gatunkowo, który rozwija się w widzu w czasie i wzbudza refleksję. Nie chodzi o odpowiedź na wszystkie pytania, ale przestrzeń do własnej interpretacji. Tu, gdzie jest magia kina, fajnie, gdy coś jest niezrozumiałe i kiełkuje w człowieku.

Refleksyjne momenty przeplatają się z charakterystycznymi dla państwa poprzednich filmów scenami humorystycznymi, podszytymi ironią i dystansem.

Małgorzata Szumowska: Filmy, które są kompletnie na serio, nie przemawiają do mnie. Wydaje mi się, że humor powinien być choćby w paru scenach, a jego całkowity brak świadczy o tym, że autor nie ma dystansu do rzeczywistości. Ten styl najbardziej nam odpowiada, bo sami w ten sposób patrzymy na świat. Możemy nawet śmiać się sami z siebie. Żadne z nas nie jest typem osoby, która bierze wszystko śmiertelnie poważnie.

Michał Englert: Życie jest przewrotne i pokazało nam już nie raz, że sytuacje tragikomiczne są nie do przewidzenia.

Rolę Żeni powierzyliście znanemu m.in. z serialu Netfliksa "Stranger Things" Alecowi Utgoffowi. Od początku mieliście na oku właśnie jego?

Michał Englert: Tak, szukaliśmy osoby mówiącej po rosyjsku, a później syn Małgośki zobaczył, że jest świetny aktor w "Stranger Things 3".

Małgorzata Szumowska: Obejrzałam epizod i stwierdziłam, że to dokładnie nasz Żenia. To było niesamowite. Uwzięłam się i przekonałam go, żeby zagrał w tym filmie. Nie było to łatwe, bo Alec jest aktorem występującym w amerykańskich produkcjach i nigdy wcześniej nie grał głównej roli. Tym bardziej w filmie artystycznym, europejskim, który sam określił jako arthouse. Był trochę przerażony, że to ma być wielki eksperyment. Nakłoniłam go, mówiąc, że straci niesamowitą szansę. Dał się złapać w te sidła. Uważam, że zagrał bardzo dobrze.

Prowadzili go państwo na planie czy zapewnili dużą sferę wolności?

Michał Englert: Ciągle myliliśmy tropy.

Małgorzata Szumowska: Było mu bardzo trudno. My bardzo często na bieżąco coś zmieniamy. Kiedy wewnątrz sceny coś nam się nie podoba, postanawiamy, że zrobimy to trochę inaczej. Alec nie przywykł do tego typu pracy, bo na planach amerykańskich wszystko dokładnie wiadomo. Do tego tutaj musiał jeszcze radzić sobie językowo. Okazało się to dla niego ciekawym doświadczeniem.

Na ekranie obok m.in. Aleca Utgoffa Katarzyny Figury i Weroniki Rosati zobaczymy aktorów stale współpracujących z wami – Maję Ostaszewską, Łukasza Simlata, Andrzeja Chyrę. Zbudowanie "filmowej rodziny" usprawnia pracę?

Małgorzata Szumowska: Tak, zwłaszcza, że nie mamy po 70 dni zdjęciowych, tylko około 30. Nasze budżety są zawsze ograniczone. Musimy pracować szybko, a żeby było to możliwe, trzeba rozumieć się bez słów. Nie ma czasu ani przestrzeni na nadmierne filozofowanie i analizowanie każdego kroku.

Michał Englert: Ale też znajomość prywatna niczego nie definiuje. Staramy się po prostu pracować z najlepszymi. Oni wszyscy są osobami świadomymi tego, co robią, a to stwarza komfort komunikacji.

Małgorzata Szumowska: Dokładnie tak jest.

"Śniegu już nigdy nie będzie" został wybrany polskim kandydatem do Oscara w kategorii najlepszy pełnometrażowy film międzynarodowy. W tym roku promocja filmu ze względu na epidemię może okazać się wielkim wyzwaniem. Planują już państwo, jak to rozegrać czy czekają na poprawę sytuacji epidemicznej?

Michał Englert: Stany są coraz mniej zjednoczone. Trudno przewidzieć, jak będzie. Z tego, co wiem, ludzie planują kampanie oscarowe od stycznia, licząc, że zmienią się obostrzenia.

Małgorzata Szumowska: Teraz na pewno ta promocja nie jest możliwa. Czy sytuacja w Stanach zmieni się do stycznia? Czy będzie to wyjazd czy promocja online? Zobaczymy. Bardzo podoba nam się natomiast, że festiwal w Wenecji doszedł do skutku, że Alberto Barbera miał odwagę przygotować to wydarzenie, a twórcy na nie przyjechali. Mam wrażenie, że z dnia na dzień coraz intensywniej wraca tu życie. W sekcji Venice Days mieliśmy projekcję naszego krótkiego filmu "Nightwalk", który zrobiliśmy dla Miu Miu Woman’s Tales. Cisza, jaka zapadła w kinie, była niesamowita. Ludzie byli wzruszeni, że siedzą przed wielkim ekranem, a nie przed telewizorem. Oglądanie filmów w domu, gdzie nagle dzwoni telefon, ktoś ci przeszkadza, wychodzisz z pokoju, żeby zrobić herbatę, a obok hałasuje rodzina – odbiera nam misterium kina. Po lockdownie chyba wszyscy wyjątkowo mocno czujemy tę różnicę.

Polska premiera filmu planowana jest na pierwszy kwartał 2021 roku.

Rozmawiała w Wenecji Daria Porycka/PAP