ANNA SERDIUKOW: Oglądam twój film i myślę o Woodym Allenie i jego "Manhattanie”. Nie jest to takie oczywiste przywołanie, twój "Creative Control” rozgrywa się na Brooklynie w niedalekiej przyszłości.

Reklama

BENJAMIN DICKINSON: Cieszę się że zobaczyłaś jakiś związek, choć na pierwszy rzut oka, tak jak mówisz, te filmy niewiele łączy. Ale "Manhattan” jest mi bez wątpienia bliski, cenię Allena, szczególnie jego wcześniejsze filmy. Lubię ten rodzaj dialogu, dowcipu, poprowadzenia historii o nieporadnym bohaterze – inspirowałem się "Manhattanem” i przyznaję to szczerze. Jednak początkowo chciałem zrealizować film o współczesnych związkach i to było najważniejsze. Tylko tyle. Pragnąłem opowiedzieć o miłości, zdradach, lojalności, bliskości. Bo co to dzisiaj znaczy? Gdy zacząłem się nad tym głębiej zastanawiać, szybko doszedłem do wniosku, że nie można o tym mówić za pomocą klisz i zapożyczeń z przeszłości. Trzeba wymyślić do tego jakiś klucz... To, co teraz pada w tej naszej rozmowie, w momencie druku będzie już nieaktualne. Dlatego muszę niejako wyprzedzić czas, o którym opowiadam w filmie – pomyślałem wówczas naiwnie. I dość szybko umieściłem akcję filmu w niedalekiej przyszłości, ale na tyle bliskiej, by ludzie mogli się jeszcze odnaleźć w tym czasie.

No właśnie, wszystko jest znajome, ale jakieś takie inne...

Tak myślę o Brooklynie dzisiaj. Umieściłem tam miejsce akcji, to moja ulubiona część Nowego Jorku. Tyle że coraz mniej poznaję ukochane miejsca. Przyszli nowi ludzi, zaprowadzili swoje porządki, poznikały knajpy z moich nastoletnich lat, nie ma już dobrze znanych kątów – zastąpiły je miejsca, które coś mi przypominają, a jednak są mi już odległe. Smutne to. Wszędzie pełno ludzi w garniturach, korporacyjny żargon słychać w sieciówkach, które powstały w miejscu kawiarni prowadzonych przez przyjaciół i rodziny.

Reklama

Główny bohater pracuje w korporacji i mówi do współpracowników korporacyjnym żargonem.

Nie uciekniemy od tego. Portretuję rzeczywistość – podkreślę: w niedalekiej przyszłości – i myślę, że u takich ludzi jak ja poczucie wyobcowania będzie się tylko nasilać.

Jesteś współautorem scenariusza, choć początkowo pisałeś go w pojedynkę.

Reklama

Pisałem w pojedynkę do momentu, gdy była to klasyczna historia miłosna. Ale gdy tylko uznałem, że muszę ten temat umieścić w jakimś szerszym kontekście, zaprosiłem do współpracy kolegę. Micah Bloomberg dobrze zna korporacyjne środowiska i język, jakim posługują się "krawatowcy”. On stworzył tło dla tej historii, czyli świat agencji reklamowej, w której pracuje główny bohater.

Jaki jest David?

To facet, który ma ogromne ambicje, a jednocześnie czuje, że nie ma motywacji do życia, pracy, kochania. Jego związek chyba się już wypalił, jest w wieku, gdy człowiek zaczyna zadawać sobie najważniejsze pytanie: czy to już wszystko, co mnie czeka? David zaczyna myśleć nad punktem, w którym się znalazł.

Z jednej strony mamy świat technologii w agencji reklamowej, w której David przygotowuje kampanię o okularach nowej generacji, z drugiej – jego dziewczyna Julietta jest wielką fanką jogi – czyli szuka wyciszenia, spokoju, równowagi. Czy te światy w ogóle pasują do siebie?

Nie pasują, ale nie staję po żadnej stronie. Nie przynależę do żadnego z tych dwóch światów. Chciałem w filmie wyśmiać zarówno ludzi reklamy, jak i ponowoczesnych filozofów, którzy wciąż powtarzają jak mantrę slogany ruchu New Age. Wszystko jest na pokaz, wszystko jest powierzchowne. Chciałem rzucić widzowi wyzwanie: spójrz głębiej, gdzie w tym wszystkim jesteś ty?

David fantazjuje na temat Sophie, dziewczyny kumpla. Za pomocą wspominanych wyżej okularów postanawia stworzyć awatara Sophie...

W niedługim czasie technologia sprawi, że miłość i wszystkie jej oblicza będą miały zupełnie inny wymiar. Dzisiaj, rozmawiając o zdradzie, nie można nie uwzględnić wymiaru wirtualnego. Czy seks online to już zdrada? Czy wirtualny przyjaciel, któremu się zwierzam ze swoich pragnień i sekretów, to ktoś, o kim powinienem opowiedzieć swojemu partnerowi? Czy w internecie można zbudować intymność? To indywidualne kwestie, ale lada moment każdy z nas będzie musiał sobie odpowiedzieć na te pytania.

Jesteś człowiekiem, który otacza się na co dzień technologią?

Uciekam od niej. Nie pozwalam wnosić do sypialni laptopów, telefonów, wyniosłem stamtąd telewizor. Kupiłem sobie zwykły zegarek i noszę go na ręku, żebym za każdym razem, gdy chcę wiedzieć, która jest godzina, nie musiał zerkać na telefon.

Ta niedaleka przyszłość... To kiedy ona twoim zdaniem nastąpi?

To się dzieje na naszych oczach. Technologia jest bardziej uzależniająca od papierosów. Nie czujemy tego, ale każdego dnia wszystkie przedmioty, których używamy, coraz mocniej przywiązują nas do siebie. Są tak zaprojektowane, by ułatwić nam życie, byśmy nie mogli wyobrazić sobie bez nich życia. Proste.

Jak zamierzasz się przed tym bronić?

Na razie bronię się przed wszystkim, co może dotyczyć amerykańskiej rzeczywistości. Jesteśmy po wyborach prezydenckich i szczerze przyznam, że jestem przerażony. Uciekłem z miasta do domku moich przyjaciół, który jest położony w lesie. Nie wiem, co będzie dalej, nowy prezydent i jego postulaty wprawiają mnie w zakłopotanie, nie wyobrażam sobie rzeczywistości z takim przywódcą na czele. Elekcja zaburzyła porządek mojego świata, jak również świata wielu moich znajomych. Technologia i polityka – dzisiaj to moim zdaniem dwa największe zagrożenia. Martwi mnie kwestia ekologii, szkoda, że nic nie robimy, by pomóc przetrwać naturze. W moim filmie nie poruszam tych kwestii, co nie znaczy, że one mnie nie interesują. Myślę, że ludzie nie zastanawiają się nad przyszłością, wydaje się im ona czymś abstrakcyjnym. A czas jest najwierniejszym towarzyszem człowieka, jest z nami wszędzie, przybliża nas do tego, co nieuchronne. Świat, który znamy, zmienia się. Tyle że przed nami rewolucja, nie ewolucja.

Creative Control; USA 2015; reżyseria: Benjamin Dickinson; dystrybucja: Against Gravity | czas: 97 min