Póki co cieszmy się z tego co jest, bo nie mamy się czego wstydzić. Na pokazie targowym w kinie Arcades 2 odbyła się premiera najnowszego filmu Andrzeja Żuławskiego "Kosmos". Jego scenariusz zainspirowany został ostatnia powieścią Gombrowicza "Kosmos", przełamując po raz kolejny po Skolimowskim ("Ferdydurke") i Kolskim ("Pornografia") przeświadczenie, że proza Gombrowicza jest niefilmowa. Owszem, pozostaje wyzwaniem ale też biorą się za nią doświadczeni i świadomi trudności reżyserzy. Jest także wymagająca dla widza.

Reklama

W wywiadzie dla Gazety Wyborczej (w Cannes na pokazie swojego filmu Żuławski się nie pojawił) reżyser na pytanie zasadnicze, o czym jest jego adaptacja "Kosmosu" tak odpowiedział: – Miałem wcześniej śmieszną rozmowę z Jurkiem Gruzą. Mówi mi: Jak możesz w ogóle robić film z "Kosmosu"? Przeczytałem tę książkę i nic nie zrozumiałem. Wisi martwy wróbel, ktoś dusi kota. O czym to w ogóle jest? Mówię mu: Ja tez nie zrozumiałem i dlatego zrobiłem film. Te filmy, które reżyserzy dobrze rozumieją, zanim jeszcze powstaną, są najmniej interesujące w historii kina.

Żuławski nie zrobił filmu dla tych widzów, którzy będą tutaj próbować logicznie i rozumowo ogarniać ekranową rzeczywistość. Bo też o tej niemożności poszukiwania porządku i sensu jest ten film. Dwóch bohaterów Witold i Fuks, którzy przyjeżdżają na tydzień do pensjonatu w Zakopanem próbuje rozwikłać wszystkie zagadki tego miejsca ale na próżno. Rzecz w tym, że to my sami każdego dnia stwarzamy rzeczywistość także przez nasz język, słowa, gesty, zachowania, które wymykają się spod kontroli. Jedyne, co można to zaakceptować tę niemożność, zdystansować się wobec niej. Żuławski aż nadto dosadnie (co – moim zdaniem – jest, niestety, słabością tego filmu,) akcentuje nawiasy, cudzysłowy w zakończeniu adaptacji "Kosmosu". Ostentacyjnie demaskuje, że to co oglądamy to film w filmie, konwencja w konwencji: wisielec ożywa, a kadrze pojawiają się lampy i reflektory oraz szyna dla wózka z kamera, a pod koniec filmu napisy, na które dają się nabierać widzowie wychodzący z sali kinowej.

To jeszcze nie koniec, sugeruje reżyser. Ucieka od słynnego gombrowiczowskiego zdania kończącego powieść, ze oto "dziś na obiad była potrawa z kury" na rzecz pojawiającej się po napisach postaci Leona stwierdzającego, ze nie ma już nic do powiedzenia . Wykształcony widz dostrzeże pewnie aluzje do myśli filozoficznej Kartezjusza, Kanta i innych wielkich myślicieli ale tak najprościej to film o tym, ze coś powstaje z niczego a nasza percepcja niekoniecznie to rejestruje. Jako ciekawostkę dodam, że panią Wojtasowa, właścicielkę pensjonatu zagrała wybitna aktorka francuska Sabine Azema, żona zmarłego niedawno Alaina Resnaisa, jednej z twórców francuskiej Nowej Fali.

Reklama

Na targach canneńskich w sekcji ACID obejrzeć także można bardzo ciekawy i dojrzały polsko-francuski debiut, współfinansowany przez PISF autorstwa Julii Kowalski pt: "Zagubieni" z Andrzejem Chyrą i Arturem Steranko. Reżyserka urodziła się we Francji w 1979 roku, ale jej rodzice wyemigrowali wcześniej z Polski. Jej krótkie filmy zdobyły wiele międzynarodowych nagród, a debiut otrzymał nagrodę za najlepszy scenariusz w 2014 roku.

"Zagubieni" to historia Jozefa ( w tej roli bardzo dobry Andrzej Chyra), polskiego robotnika we Francji, który szuka niewidzianego od 15 lat syna Romana. Okazuje się że jego syn chodzi do szkoły z Rose, zbuntowana córką innego Polaka, u którego Józef pracuje. Miedzy nastolatkami nieoczekiwanie nawiązuje się relacja uczuciowa, dzięki której oboje dojrzewają nie tylko do dorosłości, odpowiedzialności ale doświadczają swojej skomplikowanej tożsamości etnicznej i kulturowej. Chciałabym by więcej takich koprodukcji powstawało.

To w ogóle coraz częstsze zjawisko, ze debiuty powstają w koprodukcjach. Innym tym razem polsko szwedzkim przykładem tego trendu, filmem, który trafił do sekcji "Director's Forhight" jest "Intruz" Magnusa von Horna, urodzonego w Szwecji, absolwenta łódzkiej Szkoły Filmowej. To historia Johna, który wychodzi z poprawczaka z silnym postanowieniem rozpoczęcia życia od nowa. Niestety, lokalna społeczność, do której powraca nie chce zapomnieć mrocznej przeszłości Johna. Opuszczony przez znajomych i przyjaciół decyduje, ze skoro przeszłości nie da się wymazać to trzeba się z nią zmierzyć. Ten film także został współfinansowany przez PISF a jednym z jego koproducentów jest łódzkie Opus Film. Zdjęcia do "Intruza" zrealizował Łukasz Żal, nominowany do Oscara za zdjęcia do "Idy".

W konkursie Cienfoundation (etiudy szkolne) i krótkich filmów studenckich zasiada w tym roku Daniel Olbrychski. Cieszy także , przynajmniej w takiej postaci, obecność polska w najważniejszych branżowych pismach. Obszerne artykuły o kinie polskim pojawiły się w "Variety" i w "Screenie". Teraz tylko czekać na to aż wreszcie na czerwonych schodach prowadzących do Theatre Lumiere przy bulwarze La Croisette pojawią się nasi filmowcy. Oby jak najszybciej…