"Ostatnie piętro" to kolejny po "Matce Teresie od kotów" i "Zabić bobra" film, w którym polski żołnierz nie przypomina postaci z propagandowego obrazka. W jaki sposób wykonywany przez twojego bohatera zawód wpływa na jego psychikę?
Janusz Chabior: Historia Derczyńskiego mogła przydarzyć się nie tylko żołnierzowi. Mój bohater reprezentuje całe grono ludzi, którzy zostali wykluczeni ze społeczeństwa w procesie transformacji i nie umieli poradzić sobie w kapitalistycznej rzeczywistości. Niemniej rodzaj pracy, jaką wykonuje, rzeczywiście ma na niego duży wpływ. Wojsko to dla tego faceta całe życie. Gdy traci stanowisko, zostaje mu już tylko rodzina. Derczyńskiemu zaczyna więc zależeć na niej tak bardzo, że w konsekwencji popada w paranoję.

Reklama

Rozczarowanie bohatera jest tym większe, że godzi w jego poczucie misji. Zanim Derczyński został zwolniony, wpadł przecież na trop afery w swojej jednostce.
Tyle że jego odkrycie okazuje się znacznie mniej spektakularne, niż przypuszczał. W swoich wysiłkach Derczyński przypomina raczej harcerza niż superbohatera. Niedoskonałości czynią go jednak w moich oczach jeszcze bardziej autentycznym. Między Odrą a Bugiem żyje wielu potencjalnych Derczyńskich.

Część z nich 11 listopada wyszła z domu i wzięła udział w Marszu Niepodległości.
Wbrew temu, co piszą niektórzy dziennikarze, nie nazywałbym jednak Derczyńskiego prawicowym oszołomem. To raczej rozczarowany życiem konserwatysta. W swojej postawie przypomina mi trochę postać graną przez Michaela Douglasa w "Upadku". Obaj bohaterowie dochodzą na skraj frustracji i w pewnym momencie tracą nad sobą kontrolę. Derczyński służy przecież w wojsku od wielu lat, a wciąż żyje biednie i nie ma perspektyw na przyszłość. Nic dziwnego, że ta sytuacja wyposaża go w negatywną energię, którą próbuje skierować przeciw wymyślonemu wrogowi. W pewnym momencie wypowiada się z goryczą o NATO, bo – jak wielu kolegów po fachu – myślał, że po przystąpieniu do tej organizacji sytuacja wojskowych się polepszy. Tymczasem nic takiego raczej nie nastąpiło.

Reklama

Nieumiejętność panowania nad emocjami coraz częściej zwiększa w Polsce temperaturę debat światopoglądowych. Ich zaciekłość jest dla ciebie normalnym przejawem demokracji, czy dowodem na to, że zbliżamy się już do granic patologii?
Na pewno następuje eskalacja negatywnych emocji. Nawet w sytuacjach codziennych, chociażby po wpisach na Facebooku, orientujemy się, że obie strony ideologicznej barykady bezsensownie się radykalizują. Coraz trudniej między nimi o płaszczyznę porozumienia. A przecież musimy żyć obok siebie i akceptować swoją różnorodność. Wszyscy się nie powyrzynamy.

Wojskowi z "Ostatniego piętra" lubują się w wygłaszaniu patetycznych deklaracji, a z drugiej strony intonują pieśni w rodzaju "Czerwonych maków" i "Pierwszej brygady" pod wpływem taniej wódki na wieczornych balangach.
Reżyser filmu Tadek Król przekonywał, że to część wojskowej rzeczywistości. Przed rozpoczęciem zdjęć jeździł po jednostkach i przyglądał się kilku zakrapianym imprezom, więc podejrzewam, że wie, co mówi. Wygląda na to, że możemy jeździć już opancerzonymi samochodami i latać F-16, ale mentalnie wciąż zatrzymaliśmy się w głębokiej komunie.

Czy aktor grający rolę oderwanego od rzeczywistości fanatyka – którym w pewnym momencie staje się Derczyński – ma w ogóle szansę, by zrozumieć taką postać?
Interesują mnie karkołomne wyzwania aktorskie, a zagranie Derczyńskiego z pewnością do nich należy. Wszystko buntowało się we mnie przeciw temu bohaterowi, a przecież musiałem przedstawić go wiarygodnie na ekranie. Doszedłem do wniosku, że kluczem dla jego zrozumienia będzie wspomniany już przeze mnie stosunek do rodziny. Derczyński ma poczucie, że świat wokół się wali, a jego zadaniem jest zapewnienie bezpieczeństwa najbliższym. Nie bez znaczenia jest też świadomość, że Derczyński jest w swoich wysiłkach zupełnie osamotniony. W wojsku nie miał wielu kumpli, a na domiar złego orientuje się, że najbliższy przyjaciel wystąpił przeciwko niemu. Prawdziwego oparcia nie zapewnia też Kościół, który włącza się w życie Derczyńskiego, gdy jest na to stanowczo za późno. Mój bohater nie ma obok siebie nikogo, kto powiedziałby mu: "Przystopuj. Rozejrzyj się wokół, oddychaj głęboko". To wszystko czyni z niego postać tragiczną.

Reklama

Samotność Derczyńskiego rzeczywiście wydaje się bardzo głęboka.
Dziś to coraz bardziej powszechny problem. Straciliśmy zaufanie do siebie nawzajem. Rodzina i sąsiedzi nie wiedzą, że w ich najbliższym otoczeniu wydarzają się tragedie, w ogóle nie interesują się tym, co ma miejsce wokół. Boli mnie to, bo pamiętam jeszcze, że może być inaczej. Jako dziecko mieszkałem z rodzicami w Legnicy, w czteropiętrowym bloku. Często zbieraliśmy się w dużych grupach, by wspólnie oglądać telewizję, gdy wyjeżdżaliśmy na wakacje, zawsze mogliśmy komuś zostawić klucze. Wszyscy żyliśmy blisko siebie.

Wspomniałeś o Legnicy. Rzeczywiście miałeś poczucie, że mieszkasz w wielkim radzieckim garnizonie?
Obecności radzieckich żołnierzy nie dało się nie wyczuć. I to dosłownie, bo pastowali buty chyba dziegciem.

A jak podobała ci się opisująca Legnicę z czasów komunistycznych "Mała Moskwa" Waldemara Krzystka?
To całkiem zgrabny melodramat. Mam tylko problem ze zrozumieniem decyzji bohaterki, która porzuca swojego wspaniałego męża na rzecz innego faceta. Cóż, kobiety, kobiety, kobiety…