Brytyjska aktorka, która słynie z ciętego języka i sardonicznego poczucia humoru, mówiła zawsze, że w wysokobudżetowych amerykańskich filmach przeważnie nie ma dobrych ról dla kobiet. – Te obrazy powstają z myślą o nastoletnich chłopcach, więc postaci kobiece są w nich jednowymiarowe i zupełnie nierealistyczne. Ja nie umiałabym zagrać takiej ekranowej dziewczyny bohatera. Zero satysfakcji – twierdziła Emily Blunt jeszcze niedawno w jednym z wywiadów. A jednak się złamała i w "Jeszcze dłuższych zaręczynach" u boku Jasona Segela wciela się w narzeczoną głównego bohatera.

Reklama

Na szczęście Violet daleko jednak do nudnej sztywniary z innych produkcji Judda Apatowa, w których żeńska protagonistka istnieje tylko po to, by główny bohater wydawał się na jej tle jeszcze bardziej zabawny. – Kiedy przyjęłam rolę, scenariusz dopiero powstawał, więc pisali go z myślą o mnie, sama też dorzuciłam do niego swoje trzy grosze – wyjaśniała aktorka, dodając, że Apatow może i kojarzy się przede wszystkim z koszarowym, męskim poczuciem humoru, ale to przecież on wyprodukował także "Druhny" – najlepszą komedię dla kobiet od co najmniej dekady. – Nie wiem, dlaczego ludzie tkwią w przekonaniu, że kobiety z natury nie są zabawne – zżymała się w wywiadzie dla "The Telegraph".

Emily Blunt, podobnie jak Kristen Wiig w "Druhnach", dowodzi, że można być jednocześnie seksowną i śmieszną, a współautor scenariusza Segel dołożył starań, by komiczny temperament aktorki mógł w pełni dojść do głosu. Komedia o parze, która odkłada ślub ze względu na rozwój kariery: Violet otrzymuje atrakcyjną propozycję zawodowego awansu połączonego z dwuletnim kontraktem w innym mieście. Gdy perspektywa rozłąki się wydłuża, narzeczeni muszą skonfrontować się z trudnym wyborem. Praca czy miłość? I czy kobieta powinna poświęcić swoją karierę w imię wspólnego szczęścia?

Blunt i Segel wcześniej grali już wspólnie w dwóch innych filmach: "Podróżach Guliwera 3D" i "Muppetach" i zdążyli się mocno zaprzyjaźnić. Segel od lat kumpluje się też z mężem Emily – Johnem Krasinskim. Autentyczna sympatia między aktorami przeradza się w ekranową chemię, która wzmacnia tę historię – czujemy, że postaci, które grają, są najlepszymi przyjaciółmi bez względu na zawirowania losu. Jak na pierwszą pierwszoplanową rolę w dużej amerykańskiej produkcji – mogło być gorzej.

Reklama

Emily Blunt ma prawdziwy talent do wybierania ról, które zapadają głęboko w pamięć. W kameralnym, niezależnym "Lecie miłości", dzięki któremu pokochali ją brytyjscy krytycy, stworzyła hipnotyzującą kreację. Z kolei jej epizodyczną w gruncie rzeczy rolę w "Diabeł ubiera się u Prady", w którym wystąpiła jako sponiewierana asystentka demonicznej redaktor naczelnej, krytycy określili mianem złodziejskiej. Blunt bezczelnie kradła wszystkie sceny, w których pojawiała się z Meryl Streep i Anne Hathaway. Rola okazała się tak charakterystyczna, że aktorka dokonała znakomitej autoparodii w "Muppetach", wcielając się w asystentkę Miss Piggy. Blunt ma na koncie filmy z zupełnie różnych półek: horror "Wilkołak" z Benicio Del Toro obok kostiumowego romansu "Młoda Wiktoria", sensacyjne SF "Władcy umysłu" obok komediowego "Połowu szczęścia w Jemenie".

Przekornie komentując swoje chaotyczne na pierwszy rzut oka wybory, aktorka mówiła: – To nieprawda, że biorę wszystko, jak popadnie. Jeśli czytam w scenariuszu, że bohaterka jest miłą, normalną dziewczyną – od razu odrzucam go ze wstrętem. Fakt, bohaterki, które wybiera, mają zazwyczaj skomplikowane osobowości i tzw. charakterek, więc nie pasują do stereotypu żeńskiej bohaterki.

Mimo tak zróżnicowanego emploi i ciekawego dorobku Emily Blunt wciąż znajduje się w pozycji, w której o dobre role musi walczyć – z całą świadomością, że to walka. – Jest tak mało naprawdę dobrych ról dla kobiet – mówiła w "The Telegraph". – Wszystkie aktorki o tym wiedzą, więc gdy pojawi się na horyzoncie coś wartego uwagi, wszystkie rzucamy się do zażartej bitki. Kilka pojedynków udało się jej już wygrać i kariera Blunt według wszelkich prognoz rozwija się pomyślnie. Aktorka jednak, choć jak przyznaje, bardzo lubi Los Angeles, stara się unikać streotypu gwiazdy filmowej. – Wciąż sama kupuję papier toaletowy – mówi z właściwym sobie humorem. Nie jest jednak naiwną dziewczynką i dobrze rozumie, o co toczy się gra, gotowa jest też zaakceptować reguły. – Dostać Oscara? To ma znaczenie. I warto dać z siebie wszystko, by go zdobyć. A potem wrócić do domu, wyprowadzić psa na spacer. Jak długo jesteś w stanie to zrobić – wszystko jest w porządku.