"Drive" ma wszystkie te cechy, którymi czarował w swoim serialu, a później filmach Michael Mann. Refn z pozoru banalną historię okrasił hipnotycznym, umownym klimatem. Balansując na granicy kiczu, opowiada historię niemożliwej do spełnienia miłości filmowego kaskadera, w nocy pracującego jako kierowca gangsterów, do młodej mężatki Irene. Chce pomóc wyjść jej mężowi z kłopotów, co jak nietrudno się domyślić, nie wychodzi nikomu na dobre.

Reklama

Pierwsze, co daje siłę temu filmowi już od pierwszej sceny, to aktorstwo Ryana Goslinga. Małomówny i skupiony jak Lee Marvin, oderwany od rzeczywistości, w kuriozalnej świecącej kurtce ze skorpionem budzi grozę i chęć zamienienia się z nim miejscami jednocześnie. Znakomita jest również reszta aktorów. Carey Mulligan jako dziewczyna, dla której kierowca jest gotów się zmienić, a także Bryan Cranston, Oscar Isaac i Ron Perlman. Klimat obrazu budują też doskonałe zdjęcia Newtona Thomasa Sigela. Kiedy trzeba ostre jak brzytwa, innym razem narkotyczne, lekko rozmyte z mało rzeczywistymi kolorami. Znakomity jest też montaż, zarówno obrazu jak i dźwięku. Zresztą montaż dźwięku to jedyna Oscarowa nominacja, jakiej doczekał się "Drive".

Całości dopełniają electropopowe numery zespołu Kavinsky oraz zbudowana ze zgrzytów, pojedynczych klawiszowych dźwięków ilustracyjna muzyka Cliffa Martineza. Dzięki kostiumom, kolorom i muzyce niektóre sceny wyglądają jakby przeniesione z sensacyjnego obrazu z lat 80. W ten film albo wchodzi się w całości, łykając jego konwencję, naiwność i klimat, albo odrzuci jako nudne wybryki nierzeczywistych ludzi. Podobnie jak z "Policjantami z Miami". Pokochaj ich albo rzuć.

Drive | Reżyseria: Nicolas Winding Refn | USA, 2011 | 95 min |Dystrybucja: TiM Film Studio