Mam wrażenie, że twórca "Stulatka...", Felix Herngren, chciał również połączyć oba światy, czyli w lekkim tonie opowiedzieć o sprawach serio. Nie wyszło. Allan Karlsson (Robert Gustafsson) snuje swoją pokręconą historię – dwudziestowieczne wzloty i upadki, flirty z ideologiami i podbudowywanie własnej męskości za sprawą doświadczeń łże-szpiega lub łże-kochanka.

Reklama

Narracja Karlssona bywa czasami nieodparcie śmieszna, ale nawet przez moment nie staje się dojmująca ani dotkliwa. I chociaż w filmie jednym tchem wymienia się nazwiska niemal wszystkich dwudziestowiecznych potworów, tyranów i dyktatorów, na wyliczance zaczyna się i kończy. Skóra nie cierpnie, a opowieść nie chce ani przerażać, ani wzruszać.

Pozostaje solenne katalogowanie lepiej lub gorzej znanych sytuacji życiowych. Powstania, rewolucje, romanse. Karlsson jako swawolny Dyzio poradzi sobie ze wszystkim. Coś wysadzi, kogoś oszuka, a historia – pisana od wielkiej i małej litery – jest na jego usługach i do jego wyłącznej dyspozycji. Herngren ma ambicje artystyczne, miesza czasy i wątki, przegrywając również na tym polu.

Stulatek, który wyskoczył przez okno i zniknął | reżyseria: Felix Herngren | dystrybucja: Kino Świat