Długa lista wyróżnień dla "Borgmana" (konkurs główny w Cannes, holenderski kandydat do Oscara, Grand Prix w Toronto) nieco mnie przerasta. Czyżbym naprawdę nie potrafił dostrzec arcydzielności w przeciętności? Warmerdam bazuje na sprawdzonych kliszach, zestraja ikoniczne motywy, na przykład ściganego lub obcego w cudzym domu, robi to całkiem zgrabnie i dowcipnie, a poczucie humoru jest w tym przypadku składową grozy. Film może się podobać, na pewno intryguje, ale nic więcej.

Reklama

Tytułowy bohater jest enigmą. Nie wiemy o nim niczego poza charakterystycznym z punktu widzenia kinofila nazwiskiem (Borgman-Bergman). Mieszka w schronach umieszczonych pod powierzchnią ziemi w leśnej kniei, poznajemy go w momencie ucieczki przed aberracyjnie sportretowaną grupą gangsterów. Ścigany trafia do luksusowego domu, gdzie znajduje schronienie i dobre słowo, a przy okazji – jak w "Teoremacie" Pasoliniego – ujawnia rozliczne zgrubienia na zdrowej tkance dobrze sytuowanej holenderskiej familii.

Z czasem komedia ma coraz więcej z thrillera lub wręcz z horroru, a Alexowi van Warmerdamowi udaje się celnie wizualizować atmosferę zagęszczającej się tajemnicy, mnoży też pytania, na które nie udziela odpowiedzi. Efekt mimo wszystko jest ambiwalentny. Holenderski reżyser pozostawia w odbiorczej próżni. Wskazuje na problem, następnie go neutralizując. Portretuje bohatera bez właściwości, nie czyniąc z tego żadnego zadania dla widzów. Nieważne, kim jest, nieważne, jaką ma misję, w ogóle jest postacią bez znaczenia. Borgman uciekł, Borgman przyszedł, Borgman poszedł. Płakać po nim nie będziemy.

BORGMAN| reżyseria: Alex van Warmerdam | dystrybucja: Galapagos