Reżyser Peter Jackson chciał dać obrazowi niespotykaną głębię, osiągnął efekt kręconego kamerą wideo teatru telewizji połączonego z grą komputerową. W przypadku filmu, w którym efekty specjalne odgrywają rolę pierwszoplanową, to nie jest bynajmniej komplement. Dałem jednak "Hobbitowi" drugą szansę, tym razem na DVD. Było lepiej (jeśli chodzi o obraz, nawet znacznie lepiej), ale wciąż porównania z "Władcą Pierścieni" nie wytrzymuje. Ekranizacja Tolkienowskiej trylogii to arcydzieło kina popularnego. "Hobbit" wygląda przy niej co najwyżej poprawnie.

Reklama

Peter Jackson połakomił się na pieniądze fanów. Inaczej nie da się wytłumaczyć tego, że w sumie niewielką objętościowo książeczkę Tolkiena rozciągnął do trzech filmów. Pierwszy trwa blisko trzy godziny, nie ma powodu, by sądzić, że kolejne będą krótsze. Siłą rzeczy w opowieści o Bilbo Bagginsie, który w towarzystwie czarodzieja Gandalfa i trzynastu gburowatych krasnoludów rusza na walkę ze smokiem Smaugiem, musiały pojawić się dłużyzny i sceny kompletnie zbędne. Jackson trochę dopisał, trochę pozmieniał, ale przede wszystkim przynudza: za dużo tu pojedynków i pościgów rodem z gier komputerowych, za mało mocnych i trzymających w napięciu scen, takich jak pierwsze spotkanie Bilba i Golluma.

Najjaśniejszym punktem filmu jest więc Martin Freeman, który w roli Bilba zastąpił Iana Holma. Brytyjczyk wydaje się stworzony do roli hobbita, jest jednocześnie zabawny i interesujący, pozwala skupić na sobie uwagę widzów. Reszta aktorów do tego poziomu nie sięga: są miłe epizody Cate Blanchett i Christophera Lee, jest ogrywający te same gandalfowe miny Ian McKellen (chyba ta rola już go nudzi, a przecież za "Drużynę Pierścienia" był nominowany do Oscara!), ale grać tak naprawdę nie mają czego. "Władca..." był wielkim, porywającym widowiskiem, "Hobbit" jest sprawną, ale błahą rozrywką.

HOBBIT. NIEZWYKŁA PODRÓŻ | reżyseria: Peter Jackson | dystrybucja: Galapagos