Wojciech Jerzy Has swoją przygodę z kinem zaczynał w tym samym okresie, co Wajda, Kutz i Kawalerowicz, ale podczas gdy jego sławni koledzy, wspomagani przez Munka czy Różewicza, w kolejnych filmach zadziornie lub romantycznie wadzili się z wojenną rzeczywistością, Has pozostawał na uboczu. Jego styl krystalizował się bardzo długo, ale w trakcie tej wieloletniej podróży reżyser ani razu nie sprzeniewierzył się twórczemu dekalogowi. Były to przykazania artystycznej prawdy, która sytuowała się daleko od społecznego konkretu, werystycznego opisu czy komercyjnych, kunktatorskich zabiegów.

Reklama

Wszystkie filmy Wojciecha Jerzego Hasa były autorskimi rękopisami. Znajdowanymi w Saragossie, na Piotrkowskiej w Łodzi albo w lunatycznym westybulu Wokulskiego. Arcydzieła Hasa przypominają, że w polskim kinie zawsze było miejsce dla outsiderów, samotników, obrazoburców. Siłą Hasa było konsekwentne sprzeniewierzanie się politycznym duetom, stylistycznym chórom.

Wspaniale ogląda się jego filmy po latach. Są ciągle intrygującym zaproszeniem do świata, którego nie ma. Którego nigdy nie było. Bo Has zbudował świat własny – sztuczny i modernistyczny, rugujący wulgarną dosłowność poza nawias zainteresowania artysty. Ten świat zaczynał się i kończył na jego stylu. Był fikcją podniesioną do ponadnormatywnej rangi. Okrutną baśnią, która sama sobie zaprzeczając, stawała się nadrealnością. Alfons van Worden z "Rękopisu znalezionego w Saragossie" bawił się w życie, będąc jednocześnie obiektem innej zabawy – elementem fikcji, kartą do gry. W ten sposób grał z nami także Wojciech Jerzy Has. Zapraszał do gry. Także: do gry pozorów. Jego kino było marzeniem o sztucznym słońcu, którego promienie smagałyby twarz o wiele mocniej niż anemiczne meteorologiczne wyziewy. Słońce Hasa stawało się wyrafinowanym solarium literackiej pamięci, ocieplającej zapomniane kartki niezapomnianych powieści Hłaski, Uniłowskiego, Dygata, Tristana, Prusa, Schulza.

Nie udało się odnaleźć straconego czasu. Józef z "Sanatorium pod klepsydrą" nie spotka się z Bianką, Stukonis ze "Wspólnego pokoju" nie stworzy poematu ze swojego życia, biedna Frasquetta Salero nie napisze rękopisu – znalezionego w Saragossie, Felicja z "Jak być kochaną" nie przestanie kochać swojego cierpienia, a Kuba z "Pętli" nie otrzeźwieje. Melancholijny pesymizm Hasa ma jednak charakter oczyszczający. Trzeba wymieść pajęczyny przeszłości, spalić rękopisy depresji, przyjrzeć się realności i przejrzeć jej błahość. A następnie przetrzeć oczy i zobaczyć sztuczne hasowskie słońce. Jest piękne.

Reklama

ARCYDZIEŁA POLSKIEGO KINA. WOJCIECH JERZY HAS | dystrybucja: Kino Polska