Dlaczego „Reality Bites”, czyli coś, co dosłownie można przetłumaczyć jako „rzeczywistość kąsa” zamieniono na tę dziwaczną zbitkę wyrazów pozbawionych jakiegokolwiek znaczenia ("Orbitowanie bez cukru") pozostanie słodką tajemnicą tłumacza. Słodką, choć wyraźnie inspirowaną ówczesnymi reklamami gumy do żucia. Bardzo zdrowej, bo bez cukru.

Do absolutnej klasyki należą też „Dirty dancing” znany u nas jako „Wirujący seks” (jak ktoś przytomnie zauważył to w takim razie „Dirty Harry” powinien być „Wirującym Harrym") oraz „Szklana pułapka” - w oryginale „Die hard”. Tłumacza rozgrzesza jednak fakt, że trudno to ładnie na polski przełożyć (trudno zabijalny?, umieraj w męczarniach?) i polski tytuł w poetycki sposób oddaje treść pierwszej części. Niestety nie przewidziano sequeli, które rozgrywają się w innych okolicznościach przyrody niż szklany wieżowiec. Tu jeszcze wspomnieć można „Elektronicznego mordercę” lepiej znanego światu pod imieniem „Terminator”. Ot, mała wpadka, na szczęście ówczesny plakat był tak ładny, że można ją wybaczyć.

Ale to są tytuły już historyczne a wśród nowszych produkcji kinowych aż roi się od przykładów niezwykłej inwencji tłumacza. „Virgin Suicides” udany debiut Sofii Coppoli do naszych kin wszedł jako „Przekleństwa niewinności”. Faktycznie, przekleństwa aż się cisną na usta, zaś tytułowe samobójstwa zapewne mogłyby odstraszyć widownię. Oscarowy „Crash”, czyli po prostu „zderzenie” z Sandrą Bullock i Mattem Dillonem poznaliśmy jako „Miasto gniewu” - to chyba też podświadome przewidywanie reakcji na ten pomysłowy przekład. Rewelacyjny „Fight Club” Davida Finchera to u nas jakiś bliżej nieokreślony „Podziemny krąg”. Być może chodzi o kręgi piekielne, przeznaczone dla autorów złych translacji. Niekwestionowanym liderem w dziedzinie niszczenia wymowy oryginalnego tytułu jest z pewnością „Eternal Sunshine of the Spotless Mind”, przepiękny film Michela Gondry'ego z popisowymi rolami Kate Winslet i Jima Carreya. U nas nadano mu nazwę godną najgłupszej komedii romantycznej (od czego film jest daleki): „Zakochany bez pamięci”. Choć tu tłumacz był przynajmniej trzeźwy, czego nie można z taką pewnością powiedzieć o autorze przekładu komedii familijnej „Happily N'Ever After” na „Happy wkręt”. Konia z rzędem i śrubkę temu, kto wyjaśni co to znaczy.

Osobną kategorię stanowią filmy z cyklu „skąd to się wzięło?”. Jak na przykład „Ladies in Lavender”, w którym Judi Dench i Maggie Smith noszą lawendowe kostiumiki weszło u nas do kin jako „Lawendowe wzgórze”, choć żadnego wzgórza w tytule nie było. Fantasy autorstwa M. Nighta Shyamalana „Lady in the water” przetłumaczono na „Kobietę w błękitnej wodzie”. Dalczego autorzy przekładu postanowili podkreślić kolor wody pozostanie tajemnicą. Tu możemy dołożyć jeszcze mrożący krew w żyłach obraz o alpinistach „Touching the Void” („Dotknięcie pustki” - taki tytuł miała książka na podstawie, której nakręcono wersję filmową) wprowadzony na ekrany jako „Czekając na Joe”. Porywający, pomijając niedociągnięcia gramatyczne, bo wszakże imiona w języku polskim się odmienia. Albo seksowne „Bandidas”, czyli Salma Hayek i Penelope Cruz na dzikim zachodzie u nas przyciągały publicznośc jako„SexiPistols”. Niby uroczo i zabawnie, a jednak nie.

Czasem trudności z przekładem próbuje się obejść dodając do oryginalnego tytułu polskie dopowiedzenie. I tak mamy: „Happy Feet. Tupot małych stóp”,„Immortal. Kobieta pułapka” (sprawa o tyle tajemnicza, że we francuskim oryginale jest „Immortel”), czy „Speed. Niebezpieczna prędkość”.

Także fani seriali mogliby dorzuciś swoje trzy grosze na temat szczególnie nietrafionych tłumaczeń. Popularne „Desperate Housewives” są u nas emitowane jako„Gotowe na wszystko”, choć wszyscy i tak mówią o nich per „Desperatki”, zaś sensacyjny „Prison Break” opowiadający o misternym planie ucieczki z więzienia, to wedle telewizyjnych tłumaczy „Skazany na śmierć”. co za szczęście, że nie ma wyroków dla autorów translacji...

Nie zawsze jednak trzeba tłumaczyć dosłownie, czasem inwencja tłumacza pozwala lepiej oddać istote filmu. tak było z - nomem omen - „Lost in translation”, czyli„Zagubionym w przekładzie”, który do naszych kin wszedł jako „Między słowami”. Bardziej poetycko i lepiej oddaje subtelnośc dramatu rozgrywającego sie właśnie między słowami. Brawo tłumacz!











Reklama