"Elegia" (aka "Elegy")
(USA 2008) Reżyseria: Isabel Coixet; obsada: Penelope Cruz, Ben Kingsley, Peter Sarsgaard, Dennis Hopper; dystrybucja: Monolith Plus; czas: 108 min

p

„Konające zwierzę” to powieść zarazem intelektualna i skandalizująca. Roth opisuje w niej rozpaczliwy związek starzejącego się akademickiego wykładowcy ze studentką, czyniąc przy okazji z seksu jedyne możliwe antidotum na świadomość śmiertelności. Zmysłowa piękność oczarowuje profesora, bierze we władanie jego starzejące się ciało i libertyńską duszę. Po czym znika bez słowa, aby powrócić z przesłaniem, że młodość i uroda wcale nie są gwarancją nieśmiertelności, co współczesna cywilizacja uczyniła niemal swym kulturowym dogmatem.

Reklama

Hiszpańska reżyserka Isabel Coixet, biorąc się za ekranizację powieści Rotha, podjętą w niej bezlitosną wiwisekcję ludzkiej bestii mocno złagodziła, starając się całą opowieść przykroić do standardów pokręconego romansu. Zrobiła to na tyle zgrabnie, że nawet powielane dość mechanicznie melodramatyczne chwyty nie rażą sentymentalizmem, rozgrywane pomysłowo i konsekwentnie kontrapunktowane hedonistyczną filozofią głównego bohatera w przekonującym wydaniu Bena Kingsleya. Nie przestraszyła się Coixet także dość śmiałej erotyki, choć biologizm Rotha nawet w najbardziej odważnych scenach wzięła w nawias romantycznej stylizacji.

Z jednej strony takie przesunięcie akcentów powieść Philipa Rotha pozbawiło wymiaru obyczajowej prowokacji, z drugiej jednak Coixet potrafi obronić swoje studium namiętnej miłości tak jak w powieści manifestacyjnie zwróconej przeciw starzeniu się i umieraniu. Losy filmowych bohaterów wykazują złudność ucieczki przed ludzkim przeznaczeniem, ale i złudność wypełniania egzystencjalnej pustki kultem hedonistycznej przyjemności. Pożądanie uświadamia prawdę o przemijaniu, z kolei świadomość zbliżającej się śmierci budzi wybuch namiętności. Tyle że u Rotha na pożądaniu się właściwie kończy, u Coixet zaś namiętny romans staje się początkiem uczucia – pierwszej prawdziwej miłości w życiu starca, który głosił dotąd, że coś takiego nie istnieje. I niespodziewanie okazuje się, że tylko prawdziwa miłość daje poczucie sensu, jest w stanie wypełnić pustkę egzystencji i oswoić myśl o przemijaniu, a seks oferuje jedynie złudzenie ucieczki przed nieuchronnym przeznaczeniem.

Bardziej to optymistyczne przesłanie od tego, co o starości, miłości i śmierci miał do powiedzenia Roth. Bardziej też konwencjonalne i łatwiej przyswajalne, ale zaprawione cierpką nutką goryczy. A to wystarczy, aby film Coixet uznać za coś więcej niż podrasowany melodramat.