Chętnie wróciłem do roli Foxa Muldera, zresztą mam taką teorię, że wiele rzeczy w życiu ma strukturę kolistą czy falową i jeśli masz wystarczająco dużo szczęścia, czasem udaje się wejść powtórnie do tej samej rzeki. Jeśli nie masz go aż tyle, to obawiam się, że po prostu tkwisz w miejscu... Aktorstwo to moja praca i czuję się naprawdę szczęśliwy, że w tym momencie mojej kariery gram aż dwie postaci, które naprawdę lubię i w które wierzę – Muldera w Archiwum X oraz Hanka Moody’ego w serialu „Californication”. Obie te role są też dużym aktorskim wyzwaniem, a nie tylko czymś popularnym czy odpowiednio nagłośnionym. Mam nadzieję, że „Z Archiwum X: Chcę wierzyć” okaże się wielkim sukcesem komercyjnym, bo to tworzy przede mną możliwość dalszego grania Foksa. Podjąłbym się tego z prawdziwą przyjemnością.

Reklama

Nie boję się tego, że utknę w tej roli i że dla części widzów zawsze będę już tylko agentem z Archiwum X. Takie jest ryzyko pracy aktora, że komuś z czymś tam się kojarzysz. Szczęśliwie dla mnie, ta rola nie przynosi wstydu, więc mogę nosić na sobie tę tożsamość bez większego bólu. Zresztą pracując, tworząc rolę, nie myślisz o tym, jak ona zostanie odebrana w przyszłości, nigdy nie wiesz, jak publiczność odbierze twoje działania. Podejmując się grania Muldera przed kilkunastu laty, nie mogłem wiedzieć, że ta postać będzie za jakiś czas odbierana jako kultowa czy ikoniczna. Po prostu wykonywałem swoją robotę – i nadal postępuję tak samo. Jeśli publiczność uwierzyła w tego bohatera, tak samo mocno jak ja, to może mnie tylko cieszyć. Jestem przywiązany do tej postaci także z pobudek sentymentalnych. To była jedna z pierwszych poważnych ról, jakie mi zaoferowano i wielka szkoła aktorskiego rzemiosła.

Mam nadzieję, że przez ostatnie lata rozwinąłem się jako aktor i że to odbije się korzystnie także na postaci Foksa. Chcieliśmy też pokazać, że ten człowiek się zmienił, chociażby dlatego, że jest teraz starszy. Mulder nie jest Bondem, który zawsze pozostaje taki sam. Dlatego bardzo podobała mi się koncepcja reżysera Chrisa Cartera, by nie udawać, że nasz agent FBI jest wciąż taki sam jak w 1996 roku. W końcu zmieniły się okoliczności i musiał zmienić się on sam. Oczywiście nadal ma te same zainteresowania, obsesje i ciągoty – nie chodziło nam przecież o stworzenie jakiegoś alternatywnego Muldera. Chcieliśmy tylko pokazać, że człowiek zmienia się w czasie, co jest bądź co bądź dość oczywistym stwierdzeniem. Wydaje mi się, że udało mi się dobrze wpasować tę postać w nastrój filmu, który jest znacznie bardziej mroczny niż wcześniej.