Jak to się stało, ze skandynawska aktorka trafia na plan rosyjskiego filmu?

Maria Bonnevie: Spotkałam Andrieja w Sztokholmie. Przyjechał, by promować swój poprzedni film "Powrót". Byłam pod wielkim wrażeniem tego obrazu. W ogóle bardzo lubię klimaty rosyjskiego kina. Kiedy Andriej dowiedział się, że jestem na widowni, serdecznie pozdrowił mnie ze sceny. Umówiliśmy się po projekcji. Zapytał, czy chciałabym wziąć udział w przesłuchaniu do jego nowego filmu. Bez wahania się zgodziłam i kilka miesięcy później znalazłam się w Rosji. Było to trochę szalone, bo nie znałam ani jednego słowa po rosyjsku. Mówiłam więc po szwedzku. Potem pomagała mi tłumaczka i nauczycielka Kristina, z którą bardzo się zżyłam i zaprzyjaźniłam. Gdy dostałam rolę, uczyłam się swoich kwestii po rosyjsku na pamięć. Myślę, że ta moja cudzoziemskość dobrze podkreślała wyobcowanie Very, jej nieprzystawalność do świata, w którym żyła. Ona zachowywała się tak, jakby była trochę z innej planety.

Reklama

Zwiagincew znał pani wcześniejsze role? Wiedział, że pracowała w teatrze z Ingmarem Bergmanem?

Wiedział, ale doceniał przede wszystkim moją rolę w "Księdze Diny" gdzie grałam razem z Gerardem Depardieu. Mówiąc prawdę, zagrałam w sztuce reżyserowanej przez Bergmana tylko niewielki epizod. Byłam jeszcze studentką i bardzo młodą dziewczyną. Pamiętam, że ogromne się denerwowałam. Z jednej strony legenda teatru i kina, mistrz, a z drugiej stawiająca dopiero pierwsze kroki w zawodzie, zupełnie niedoświadczona aktorka. Mój stosunek do Bergmana był wówczas mieszanką lęku i uwielbienia. Niektórzy aktorzy bali się go, bo na scenie czy przed kamerą bywał tyranem, awanturował się, kłócił, miewał zmienne nastroje. Ja jednak nigdy nie widziałam go w takim stanie. Przeciwnie. Na naszych próbach był niezwykle spokojny.

Reklama

"Wygnanie" opowiada o niezrozumieniu w małżeństwie. Czy przygotowując się do roli, zastanawiała się pani dlaczego ludzie często czują się samotni w związku?

To pytanie, na które chyba nikt dotąd nie znalazł satysfakcjonującej odpowiedzi. Już Jean Genet powiedział, że małżeństwo to zalegalizowana samotność. I coś w tym jest! Myślę, że nawet kiedy ludzie się kochają, potrafią się jednocześnie mocno ranić. Są zarazem blisko i bardzo daleko od siebie. Wszyscy oczywiście marzymy o dwóch idealnych połówkach jabłka, ale w rzeczywistości aby osiągnąć tę harmonię, oboje partnerzy muszą całe życie pielęgnować swoje uczucia. Dobrze jeśli zaakceptują fakt, że z czasem miłość przeradza się w przyjaźń, lojalność, przywiązanie. Uważam, że nie brak miłości, ale brak wzajemnego szacunku czyni małżonków nieszczęśliwymi.

W "Wygnaniu" są bezkompromisowa uczciwość żony i urażona duma męża. To one doprowadzają do tragedii.

Reklama

Oboje partnerzy nie potrafią ze sobą rozmawiać w taki sposób, żeby nawiązać prawdziwy kontakt. Nie widzieli się przez dłuższy czas, oduczyli się siebie, zmienili się, przestali sobie ufać. Reżyser - Andriej Zwiagincew chciał pokazać świat, który był kiedyś rajem, ale do którego nie można już powrócić. Sam tytuł filmu "Wygnanie" nawiązuje do biblijnego wygnania Adama i Ewy z raju, jest alegorią świata, w którym nie ma Boga, ale także złudzeń o miłości idealnej.

Vera z "Wygnania" i tytułowa bohaterka "Księgi Diny" to kobiety bezkompromisowe, do bólu uczciwe, skomplikowane, trudne, ekstremalne. Zawsze akceptuje pani swoje bohaterki?

Staram się je wszystkie dobrze poznać i zrozumieć. Dina urzekła mnie tym, że jest to kobieta, która podąża za swoimi instynktami. Potrafi niszczyć i kochać, pomagać ludziom i manipulować nimi. Jest szalona, namiętna, uparta i dzika. Zabija tych, których kocha, ale ja nie uważam, że jest okrutna. Raczej uczciwa. Nie ogląda się za siebie. Ktoś może oczywiście powiedzieć, że ona wykorzystuje ludzi, ale przecież sama także była wykorzystywana. Instynkt podpowiada mi, że tak w pracy, jak i w życiu nie należy się bać iść za głosem serca i niczego nie kalkulować. Staram się tego trzymać i jak na razie dobrze na tym wychodzę. Robię to, co lubię, nie marnuję czasu na głupstwa, rozwijam się, ciągle uczę się czegoś nowego. Gram w teatrze w Sztokholmie i sporo w filmach reżyserów skandynawskich, głównie duńskich. Nie jest jednak tak, że pracuję na okrągło. Pozwalam sobie na przerwy między zdjęciami i nie gram w więcej, niż w trzech spektaklach w ciągu roku. W ten sposób mam czas na czytanie książek, odwiedzam mamę, która mieszka w Oslo. Kiedy jestem w Norwegii, która jest przepięknym krajem, uwielbiam narty i długie piesze wędrówki z moich chłopakiem. Latem sporo żeglujemy. Nie oddała bym tego za żaden blichtr Hollywood.

Podobno podobała się pani Polska, którą odwiedziła pani promując "Księgę Diny"?

O tak! Zdecydowanie. Polacy ujęli mnie swoja gościnnością i ciepłem. Są w przeciwieństwie do zdystansowanych Skandynawów bardzo spontaniczni i emocjonalni. Podoba mi się ich klimat polskiego kina. Szczególnie filmy Kieślowskiego i Polańskiego. Bardzo chciałabym jeszcze raz przyjechać do Polski. Może już niedługo…