Dlaczego zdecydował się pan nakręcić "Niepokonanych"?

Peter Weir: To jest zawsze decyzja podyktowana emocjami. Oczywiście doceniam książkę Stanisława Rawicza, która była podstawą i inspiracją tego filmu. Jednak w przypadku moich filmów, zawsze jest pewna tajemnicza, emocjonalna siła, która wciąga mnie w daną historię.

Reklama

Książka Stanisława Rawicza "Długi Marsz" wzbudza kontrowersje. Jak pan podszedł do tej lektury? Jak do fikcji literackiej czy wiarygodnej relacji?

Wierzę, że ta wędrówka naprawdę się odbyła. Kiedy czytałem tę książkę, a było to jakieś trzy, cztery lata temu, nie wiedziałem o kontrowersjach, jakie wokół niej narosły. Gdy dowiedziałem się, że nie jest oczywiste, czy Rawicz rzeczywiście brał udział w marszu, powiedziałem, że nie mogę zrobić tego filmu. Jednak, jeśli znajdę dowody na to, że ta wędrówka miała miejsce, to ją przedstawię. Tak też się stało, znalazłem dowody na prawdziwość tego marszu i wtedy dodałem do niego fikcyjną fabułę.

Jak wyglądała praca nad scenariuszem do filmu? Konsultował się pan z Anne Applebaum, czy szukał pan kontaktu z byłymi więźniami stalinowskich gułagów?

Pierwszą osobą, z którą się spotkałem był Cyril Delafosse, młody Francuz, który odbył taki sam marsz, jak ten z książki Rawicza bodajże w 2000 roku. Przeszedł z Syberii do Indii. Jego wędrówka była hołdem dla tej książki. Delafosse został członkiem mojej ekipy, pomagał mi przy scenariuszu, w filmie zawarłem również zdarzenia, które przytrafiły mu się podczas marszu. Scena, w której bohaterów atakują komary i miejscowy wieśniak pokazuje im jak się przed nimi chronić przy użyciu wygotowanej kory - to historia zaczerpnięta od Cyrila. Potem poznałem osoby, które przetrwały obozy pracy oraz spotkałem się z Anne Applebaum. Ona jest wielkim autorytetem, jeśli chodzi o temat obozów, i to od niej dostałem kontakty do dawnych więźniów mieszkających obecnie w Moskwie i Londynie. Odbyłem z nimi jakiś tuzin rozmów. Wiele z tych opowieści zawarłem w filmie.

Jaka była pańska wiedza o tym okresie w historii i gułagach przed pracą przy "Niepokonanych"?

Reklama

Byłem typowym ignorantem. Przeczytałem "Jeden dzień Iwana Denisowicza" Aleksandra Sołżenicyna kiedy byłem młody, ale tak naprawdę wiedziałem niewiele. Moje pokolenie przeżyło wojnę w Wietnamie, nasze poglądy były bardziej lewicowe, angażowaliśmy się w protesty i nie do końca wierzyliśmy w wiadomości, jakie do nas docierały. Myśleliśmy, że to propaganda z Zachodu przeciwko Sowietom. Teraz, kiedy poznaję historię, jest mi wstyd. To jest uderzające, jak niewiele mówi się o tym fragmencie historii na Zachodzie, w szkołach. Nawet Gustaf Skarsgard, który jest ze Szwecji, przyznał, że nie uczono ich nigdy o gułagach.

Podobno Colin Farrell i Jim Sturgess mieli obawy, czy będą w stanie dobrze oddać przeżycia więźniów gułagu. Czy pan również miał wątpliwości, czy uniesie ciężar tej historii?

Taki strach pojawia się, ale on tylko dodaje siły. Wiedziałem, że aktorzy sobie poradzą. Colin był w stanie zagrać Rosjanina, a Jim Polaka. Wymogiem inwestorów było to, żeby w filmie zagrali znani aktorzy. Nie mogliśmy zaangażować Polaków.



Jednak w filmie pojawia się Sebastian Urzędowski, nazwisko brzmi znajomo.

W "Niepokonanych" występuje czterech polskich aktorów, z którymi wcześniej współpracowałem przy filmie "Pan i władca: Na końcu świata". Zaangażowałem ich ponownie ze względu na ich wyjątkowe twarze. Jeden z nich gra Urkę, inny jest rosyjskim nadzorcą, pojawiają się w scenach w gułagu.

Z jakimi myślami przyjeżdżał pan do Polski?

Film został dobrze odebrany, wiem, że wykonałem swoje zadanie. Jako reżyser, jestem wrażliwy na miejsca, które widzę, ulice, miasta. Częścią mojego zawodu jest ciągłe ocenianie, co można byłoby w danym miejscu nakręcić. Polska wzbudza bardzo silne emocje.

W jakim sensie?

W polskiej ziemi jest tyle krwi. Jeśli jesteś wrażliwy, wyczujesz to. Jest coś wyjątkowego w Polakach, waszej nadzwyczajnej historii. Nie wiem, jak udało wam się przetrwać i nie być zgorzkniałymi. Kiedy przyjechałem do Polski po raz pierwszy myślałem, że będziecie gniewni, rozgoryczeni, ale nie jesteście tacy. Myślę, że cierpienie dodało wam siły, można to wyczuć.

Jak pańskim zdaniem nasza przeszłość może wpłynąć na odbiór tego filmu? Dla zachodu "Niepokonani" to film o przetrwaniu, dla nas o ucieczce od komunizmu?

Myślę, że wszystkich nas więcej łączy niż dzieli. W film, poza samą wędrówką, wbudowanych jest wiele mniejszych wątków i tematów, które widz może podjąć lub nie. To film o życiu i przetrwaniu. Nie tylko o tamtych czasach, ale również pytaniach, które mogą sobie zadać współcześni ludzie - co przytrzymuje cię przy życiu? Jaki jest jego sens?

Jakie emocje towarzyszyły wam przy pracy nad filmem?

Do pewnego stopnia żyliśmy tą historią. Odwiedzaliśmy miejsca z opowieści, wymienialiśmy się książkami i filmami opowiadającymi o tych czasach. Zagłębiliśmy się w historię i w pewnym sensie przeżywaliśmy ją. Bardzo silne emocje pozwoliły nam umocnić więzi w samej ekipie.