Milicja łapie bandę recydywistów, którzy okradli kulturę narodową ZSRR z niebywale cennego znaleziska, tytułowego hełmu, wykopanego przez radzieckich archeologów. Rabusie trafili za kratki, ale w sprawie ukrycia cennego łupu (ważący ponad pięć kilogramów saganowaty ochraniacz wykonany był ze szczerego złota) milczą jak zaklęci. Sytuacja wydaje się beznadziejna, ale śledczym pomaga przypadek. Okazuje się bowiem, że herszt szajki, niejaki Docent, jest łudząco podobny do poczciwego pedagoga z przedszkola Troszkina. Funkcjonariusze wcielają więc w życie chytry plan. Troszkin wciela się w rolę sobowtóra bandyty i trafia do celi, w której osadzeni są jego kamraci, z zadaniem wydobycia od urków wiadomości o miejscu ukrycia skarbu. Oczywiście staje się to powodem licznych humorystycznych perypetii...

Reklama

Ta przebieranka i aktorstwo Jewgienija Leonowa (Troszkina/Docenta) to jeden z dwóch atutów filmu, które oparły się próbie czasu. Leonow (1926 – 1994), wybitny aktor charakterystyczny, pamiętny zwłaszcza z filmu „Dworzec białoruski” (1970) jest klasą dla siebie. Jego klownady są śmieszne same w sobie, niestety nic poza tym. Farsowe chwyty zderzone z elementami tonacji na serio ujawniają sztuczność tego filmu, który aspirował do miana pierwszego w ZSRR obrazu, w którym aktorzy posługiwali się oryginalną gwarą przestępczą. Władze do tego nie dopuściły. Wyreżyserowany przez Aleksandra Sieryja film najpierw długo nie mógł się doczekać realizacji. Cenzura odrzucała scenariusz, którego współautorem był Girgorij Danielij (rocznik 1930), jeden z ojców radzieckiej smutnej komedii, twórca m.in. głośnych „Nie smuć się” i „Jesiennego maratonu”.

Knajacki slang pojawia się tu w formie wygładzonej. Fabuła jest przewidywalna, wątek sensacyjny poprowadzony niemrawo. Oprócz Leonowa walorem „Hełmu” są migające na ekranie obyczajowe realia epoki Breżniewa. Jednym z symboli tego czasu były futrzane płaszcze i czapy, w których paraduje trzy czwarte obsady tej nieudanej komedii kryminalnej.