Zakończony właśnie festiwal w Cannes, choć główną nagrodę zdobył tam film rumuński, po raz kolejny udowodnił, że kino z USA i Europy, które dominuje w naszych kinowych repertuarach i świadomości człowieka Zachodu, jest dzisiaj w defensywie. Z ważnymi nagrodami wyjechały stamtąd japoński "Mogari No Mori", meksykański "Luz silenciosa" czy koreański "Milyang". Na tegorocznym festiwalu w Berlinie Złotego Niedźwiedzia dostał chiński film "Małżeństwo Tui", zeszłoroczną Wenecję wygrała również chińska "Martwa natura", a wśród triumfatorów z lat ostatnich znajdziemy reprezentantów zupełnie nieznanych u nas do niedawna kinematografii Iranu, RPA, czy Argentyny.

Europa w odwrocie
Właśnie werdykt jury tegorocznego Berlinale, które niemal całkowicie pominęło zachodnie filmy, rozpętał dyskusję na temat kondycji kina europejskiego i wielkich festiwali filmowych. Zdaniem wielu komentatorów, zapanowała dziś po prostu moda na egzotykę i politycznie poprawne dowartościowywanie maluczkich, a festiwalowi jurorzy na siłę nagradzają filmy z Azji, Afryki i Ameryki Południowej.


Reklama

W tym stwierdzeniu jest sporo racji, zwłaszcza w odniesieniu do festiwalu berlińskiego od lat stawiającego na wizerunek politycznie i społecznie zaangażowanego. Ale z pewnością też coraz więcej rzeczy ważnych we współczesnym kinie powstaje poza Europą i Ameryką. Świat pełen jest kultur, które właśnie poprzez kino chcą budować swoją tożsamość i w kinie szukają sposobu na ocalenie autonomii w globalizującym się świecie.

A że z tego pragnienia rodzą się filmy coraz lepsze, tym lepiej dla światowej kinematografii. I lepiej dla spragnionych inności widzów, coraz częściej uciekających od zachodniej papki w fascynację dokumentem, odkrywającym japońskie horrory, kino bollywoodzkie albo proste, neorealistyczne filmy z Iranu.

Kino świata w ataku

Na co warto zwracać uwagę? Z pewnością na święcące nieprzerwane triumfy kino chińskie. Niby-oswojone już w świecie, ale wciąż zaskakujące różnobarwnością. Chiny są dziś największą azjatycką filmową potęgą, ale ciekawe rzeczy dzieją się także w Korei Południowej, na Tajwanie oraz w Indiach, gdzie obok stylistyki bollywoodzkiej coraz mocniejszy staje się nurt kina artystycznego.


Regres dotknął za to kino japońskie nadrabiające filmami grozy oraz coraz bardziej popularnymi na świecie produkcjami anime. Odkryciem lat ostatnich jest Bliski Wschód z Iranem i Turcją jako liderami. Coraz ciekawiej dzieje się też w Ameryce Łacińskiej. Każda z trzech wielkich kinematografii tamtego regionu doczekała się w ostatnich latach ważnych dzieł: brazylijska "Miasta Boga" Fernanda Meirellesa i "Madame Sata" Karima Ainouza, argentyńska nagrodzonego w Berlinie „El otro” Ariela Rottera czy "Bombon - El Pero" Carlosa Sorina, a meksykańska "Amores perros" Alexandra Gonzaleza Inarritu, "I twoją matkę też" Alfonsa Cuarona i znakomitych "Skrzypiec" Francisca Vargasa.

Reklama

Nawet Afryka wydobywa się powoli na niepodległość. W nigeryjskim Nollywood powstaje dziś kilkaset filmów rocznie, na razie wprawdzie przede wszystkim telenowelowych. Ale już nagrodzona w Berlinie "Czarna Carmen" z RPA czy malijskie "Faro" pokazują, że Afryka potrafi opowiadać sama o sobie.

Coraz częściej egzotyczni reżyserzy trafiają do Hollywood - jak w tym roku latynoskie trio: Cuaron, Inarritu, del Toro - swoją klasę potwierdzają nominacjami do Oscarów. Hollywood zresztą korzysta z sukcesów mniej znanych kinematografii, bez żenady kręcąc po prostu własne remaki co ciekawszych i nieźle rokujących tytułów, czego przykładem może być "Infiltracja" Martina Scorsese oparta na filmie z Hongkongu.

Szukajcie, a znajdziecie

Choć w repertuarze naszych kin wciąż dominują produkcje amerykańskie i europejskie, inwazję filmowych barbarzyńców widać coraz bardziej. Na kinowe ekrany trafiają głównie za sprawą zapaleńców. Jakub Duszyński (Blink) promuje azjatyckie horrory i kino z Bollywood, Piotr Kobus (AP Manana) niestrudzenie prezentuje kinematografię latynoamerykańską, perełki zewsząd wynajduje Roman Gutek (Gutek Film).


Coraz częściej po ciekawe filmy ze świata, nie tylko firmowane uznanymi nazwiskami, sięgają również inni nasi dystrybutorzy. Nie ma właściwie miesiąca, by na nasze ekrany nie trafiło jakieś ciekawe dzieło spoza najbliższego nam kręgu kulturowego. I choć nie zarabiają te filmy kokosów, pojawiają się najczęściej w zaledwie kilku kopiach, znajdują swoich widzów. Mimo że nasz rynek wciąż jest zaściankowy i zamknięty, jest szansa, że szybko się to zmieni. Tej inwazji zatrzymać się już nie da.