Już pierwszy weekend w amerykańskich kinach (4 - 6 maja) nastrajał optymistycznie - wpływy ze sprzedaży biletów wyniosły 155 milionów dolarów. Nic więc dziwnego, że wytwórnia Sony, producent cyklu, szybciutko zapowiedziała realizację czwartej, piątej i szóstej części! W Hollywood mówi się, że "Spider-Man 3" potwierdził tzw. zasadę Midasa. Na czym ona polega? Z grubsza na tym, że największymi pewniakami kasowymi są tzw. sequele, czyli dalsze ciągi filmów, które zrobiły dużą kasę.

W trosce o widza
Pod koniec maja do kin na całym świecie wejdzie trzecia część "Piratów z Karaibów". Na tym lista tegorocznych sequeli się nie kończy. W kolejce czeka jeszcze m. in. drugi "Hostel", trzecia częć "Ocean’s", "Shreka", "Bourne’a" i "Godzin szczytu" oraz piąta odsłona przygód Harry’ego Pottera. Z roku na rok Hollywood kręci coraz więcej sequeli. Dwa lata temu było ich tylko trzy, w zeszłym już siedem. W tym roku premierę będzie miało aż czternaście - tyle, ile powstało w sumie w latach 1998 - 2001.

To sequelowe szaleństwo w Hollywood uzasadnia się oczywiście troską o widza. Dalsze ciągi powstają więc tylko po to, byśmy nie musieli rozstawać się z naszymi ulubionymi bohaterami. Cynicy mają jednak bardziej wiarygodne uzasadnienie - jeśli coś się sprawdziło, po co to zmieniać? Po co się męczyć, wymyślając nowe historie i finansowo ryzykując, skoro wystarczy tylko trochę przerobić gotowy - a co ważniejsze kasowo sprawdzony - scenariusz.

Pomysły, które z powodzeniem przetestowano w pierwszej części, można powtarzać w nieskończoność w następnych. Wystarczy kilka czysto kosmetycznych zmian: nowy czarny charakter, nowa sceneria, nowa dziewczyna, więcej gadżetów, a przede wszystkim więcej efektów specjalnych. I gotowe!

Samym scenariuszem czy grą aktorską nikt specjalnie się nie przejmuje. Wraz z kolejnymi cyframi w tytule spada zazwyczaj jakość artystyczna produktu. Ale ponieważ wizualnie sequele zazwyczaj przebijają wcześniejsze filmy, publiczność nie narzeka.

Tylko krytycy kręcą nosami. Na wiadomość, że powstaną kolejne trzy części "Spider-Mana", jeden z amerykańskich recenzentów zapytał złośliwie: to obietnica czy groźba?

Tylko nieliczni reżyserzy nie godzą się na robienie sequeli. Reżyser Wayne Kramer (twórca m. in. "Coolera") wszystkie takie propozycje kwituje: "Nie będę niczyją sequelową dziwką". Podobnie myślą - przynajmniej na razie - Martin Scorsese, Michael Mann, David Fincher czy M. Night Shyamalan. Większość filmowców nie ma jednak takich oporów, argumentując, że nawet artyści takiej klasy, jak Ridley Scott czy Steven Soderbergh, sequelami nie gardzą. Scott nakręcił przecież kontynuację "Milczenia owiec" - "Hannibala", a Soderbergh dwa sequele do "Ocean’s Eleven".

Moda na sequele dotarła także do Europy. Niedawno do kin weszła czwarta już część komedii sensacyjnej "Taxi". A Luc Besson - mimo wcześniejszych deklaracji, że nigdy nie nakręci sequela - pracuje nad kolejnymi filmami z serii "Artur i Minimki".

Maszynka do robienia pieniędzy

Sequele wydają się być dzisiaj prawdziwą maszynką do robienia pieniędzy. Kolejne części popularnych cykli przynoszą coraz większe zyski. W ubiegłym roku najbardziej kasowym filmem okazała się - mimo miażdżących recenzji - druga część Piratów z Karaibów. W USA wpływy wyniosły 423 miliony dolarów. Kolejne 640 milionów zarobiono w światowej dystrybucji.

Piraci z Karaibów. Skrzynia umarlaka zostawiła daleko w tyle nawet Kod da Vinci. Także w przypadku Spider-Mana zyski rosną z filmu na film. Wpływy z pierwszej części przekroczyły miliard sto milionów dolarów, drugi film był lepszy o prawie 70 milionów. Nikt też nie wątpi w sukces trzeciego Shreka. Pierwszy zarobił prawie 500 milionów dolarów, drugi ponad 900 milionów.

Za pierwszy filmowy sequel uważa się amerykańską niemą produkcję Fall of a Nation z 1916 roku. Mechanizm jej powstania był podobny do dzisiejszego - chodziło o kasę. Fall of a Nation było bowiem kontynuacją kasowego przeboju Birth of a Nation (Narodziny narodu) D.W. Griffitha z 1915 roku. Narodziny powstały według książki Thomasa Dixona, który jednak nie zarobił ani centa na sukcesie filmu. Żeby się finansowo odkuć, Dixon rok później nakręcił Fall of a Nation i tym samym otworzył drzwi dla filmowych sequeli.

Najbardziej kasowym sequelem - jeżeli uwzględnić wpływy z kin na całym świecie - byli Piraci z Karaibów. Skrzynia umarlaka. Jednak jeżeli wziąć pod uwagę zyski tylko z kin amerykańskich, to największe zyski przyniósł Shrek 2 (ponad 440 milionów dolarów). W tym roku, przy takim natłoku sequeli, pewnie to wszystko się zmieni.

Największe sequelowe rozczarowanie to z pewnością trzecia część Mission: Impossible. Mimo zaangażowania reżysera J.J. Abramsa (twórcy serialu Zagubieni) i wyłożenia 150 milionów dolarów na produkcję, film w USA zarobił zaledwie 134 miliony i niecałe 400 milionów na świecie.

Nie do każdego kasowego filmu da się jednak dopisać ciąg dalszy. Temat został wyczerpany, główny bohater zrobił się za stary albo - co gorsza - umarł. Ale i na to Hollywood znalazło sposób. Ten sposób nazywa się prequel.

Zupełnie nowe możliwości

Termin powstał z połączenia słowa sequel z pro (czyli przed). Za jego twórcę uważa się powszechnie Georgersquo;a Lucasa, który tak reklamował drugą część przygód Indiany Jonesa (rozgrywającą się kilka lat przed pierwszą). Jednak słowo prequel pojawiło się już w 1958 roku w The Magazine of Fantasy amp; Science Fiction.

Akcja prequela rozgrywa się wcześniej w stosunku do oryginalnego filmu. Jakie otwiera to możliwości! Tym tropem poszli już m.in. Richard Lester z Butch i Sundance: wczesne lata (prequel Butcha Cassidy i Sundancersquo;a Kida), Paul WS Anderson z Obcy kontra Predator, a przede wszystkim Steven Spielberg z Indianą Jonesem i George Lucas z Gwiezdnymi wojnami.

Szykują się kolejne. Brian De Palma zapowiada nakręcenie prequela Nietykalnych, którego głównym bohaterem będzie nieprzekupny policjant John Malone (w oryginalnym filmie grał go Sean Connery). W przyszłym roku do kin trafi prequel Batmana w reżyserii Christophera Nolana, w którym pojawi się nie tylko młody Batman, ale także równie młody Joker.

Prequele wymagają od swoich twórców większej inwencji niż sequele. Nie wystarczy zmienić przeciwnika i dodać kilka efektów specjalnych. Potrzebna jest jeszcze mocna historia. Widz przecież wie, jak potoczą się dalsze losy głównego bohatera. Zna więc koniec historii, która w prequelu się zaczyna.

Znajomość zakończenia trzeba mu wynagrodzić porcją niespodzianek poprzedzających znany już finał. Reżyser Peter Webber tak to ujmuje: Widz wie, że dojechałem z Nowego Jorku do Los Angeles. Nie wie jednak jeszcze, jak tam dojechałem - przez Nowy Orlean czy przez Chicago?. W jego przypadku recepta się jednak nie sprawdziła, bo jego prequel - Hannibal. Po drugiej stronie maski - był kasową klapą.

Za pierwszy prequel uważa się Koszmary (The Nightcomers) Michaela Winnera z 1972 roku. Najbardziej kasowym prequelem jak na razie są natomiast Gwiezdne wojny, część I. Mroczne widmo. Wpływy z kin na całym świecie wyniosły 924 miliony dolarów.

Szczególne miejsce wśród filmowych kontynuacji zajmuje Ojciec chrzestny 2 Francisa Forda Coppoli. Film jest bowiem po części prequelem (opowiadając o młodości Vito Corleone) i sequelem (pokazując, co się stało z mafijną rodziną Corleone po śmierci Vita). Krytycy ocenili go wyżej od oryginału (co w przypadku prequeli i sequeli jest rzadkością). I jest jak na razie jedynym sequelem, który zdobył Oscara dla najlepszego filmu.








































Reklama