Jacques Audiard przemyślnie skomponował swój film. W pierwszych scenach z paradokumentalną dosłownością oglądamy jak młody Arab, Malik, trafia z poprawczaka do więzienia dla dorosłych. Nie wiemy dokładnie, co zrobił. Dostajemy tylko znaki. Gdy dowiadujemy się, że został skazany na sześć lat, gdy więzienny wychowawca pyta: „Co robisz, gdy akurat nie atakujesz policjantów?”.

Reklama

Możemy się tylko domyślać, że Malik to kolega chłopaków z „Nienawiści” Kassovitza. Pewnie mieszkał w jakimś getcie dla „gorszych”. Nie umie pisać, z trudem czyta, nie wie, czy jego pierwszym językiem był arabski czy francuski, rodzice go nie wychowywali, może rzucał w policjantów butelkami z benzyną podczas paryskich zamieszek?

Audiard jego czynów nie próbuje usprawiedliwiać trudnym dzieciństwem, błędami młodości, systemem wychowawczym. Malik broni się sam jako ekranowy bohater rewelacyjnie grany przez Tahara Rahima, śledzony przez pozornie bezstronną kamerę. W więzieniu jest zagubiony. Bezbronny. Zasiedziali skazańcy zabierają mu buty, okradają, biją. Jakiś Arab pod prysznicem proponuje haszysz, ale w zamian żąda „zrobienia laski”. Malik ma jednak szczęście. Nie zostanie cwelem, nie upadnie na dno więziennego piekła.

Więzieniem rządzi korsykańska mafia dowodzona przez niejakiego Cesara Lucianiego. A ten właśnie potrzebuje, by Malik zabił dla niego niewygodnego świadka z muzułmańskiego bloku. Chłopak się buntuje, ale nie ma wyjścia. Morduje, choć ten, którego ma zamordować, okazuje mu jako jedyny ludzkie uczucia. Korsykanie wprawdzie nazywają go „brudnym Arabem”, używają do najgorszych prac, ale chronią przed prześladowaniem.

Reklama

Malik korzystając z rad tego, którego zamordował, bierze się do nauki pisania, czytania, ekonomii. Uczy się nawet korsykańskiego i ciągle awansuje w hierarchii. Staje się Lucianiemu coraz bardziej potrzebny. Z czasem Malik wyrywa się na coraz częstsze przepustki, załatwia interesy bossa, ale i rozkręca własny narkotykowy biznes. I tak lawiruje, by zyskać szacunek przejmujących władzę w kryminale arabskich współbraci. Więzienie jest zatem dla Malika przeskakiwaniem kolejnych stopni kryminalnej kariery, ale i drogą do odnalezienia kulturowej tożsamości.

Audiard wpisuje w tę historię klasyczny dylemat francuskich Arabów rozdartych między asymilacją a ortodoksją. Cała opowieść, początkowo paradokumentalna, coraz bardziej nabiera rytmu i stylu sensacyjnego dramatu z krwawymi porachunkami, mafijną dyplomacją i ulicznymi strzelaninami w tle. Tak jednak sprytnie lawiruje między komiksowością i realizmem, by ani przez moment nie popaść w ton naiwnego oskarżenia francuskiego systemu penitencjarnego, ani nie pogrążyć się w mafijnej mitotwórczej nostalgii. Cały czas jest gdzieś pośrodku. Jak w „Gomorze” odziera przestępczy światek z kolorytu, sprowadza sytuację bohatera do egzystencjalnej konieczności, ale dla równowagi nadaje całości rytm przestępczej ballady zaprawionej swoistą ironią.

I ta formuła się broni, wciągając w opowieść o świecie bez wyborów, zredukowanym do murów, krat i układów, od których nie da się uciec. Przesadził tylko Audiard z metafizyką. Duch zamordowanego więźnia pojawiający się jako milczący mentor wydaje się chwytem przesadnie jednak naiwnym, na siłę chwytającym losy bohatera w aksjologiczną siatkę. A już pomysłem zupełnie fatalnym jest mnożenie na narracyjnych zakrętach religijnych odniesień i konotacji. Wstawianie przypowieści o Mahomecie w senne wizje, zderzanie islamskiej i chrześcijańskiej symboliki nie niesie istotnych znaczeń, ograniczając się wyłącznie do roli pustego ozdobnika.

Na szczęście jednak Audiard utrzymał tę pseudometafizyczną tkankę w ryzach, na pierwszym planie pozostawiając nas sam na sam z odartym ze społecznego, religijnego, kulturowego kostiumu nagim bohaterem, dopiero z czasem ubieranym w maski i garnitury. Tak poprowadził jego losy, byśmy nawet wobec wyrządzanego zła nie utracili dlań sympatii. Aż do otwartego, wieloznacznego finału, w którym znowu staje przed nami nagi, tyle że już gotowy, by samodzielnie dopisać kolejne rozdziały swego losu.