W dniu, w którym umówiliśmy się na rozmowę przeziębiłam się i niemal straciłam głos. Wyjątkowo krępująca sytuacja, kiedy ma się przed sobą mistrza wywiadów. Zdarzyła się panu podobna przygoda?
Lawrence Grobel: Owszem zdarzało mi się i to w gorszej sytuacji – kiedy miałem prowadzić rozmowy telewizyjne. Nauczyłem się z wszystkich przeciwności czerpać jakieś korzyści. Kiedy jest pani chora, osoba, z która przeprowadza pani wywiad zaczyna pani współczuć i będzie mówić więcej niż zwykle, by odciążyć panią. Już robię się gadatliwy.

Reklama

Był pan w sytuacji, kiedy nie dało się wyciągnąć z rozmówcy nic ciekawego?
Miewam uczucie, że mój rozmówca sam sobie robi krzywdę. Jedna z osób, które opisuję w „Sztuce wywiadu. Lekcjach mistrza” próbowała mnie pobić i zabrać mi nagranie. Powtarzałem, że popełnia błąd, bo nagraliśmy dobry materiał. Robert De Niro należy do fatalnych rozmówców. Spotykałem się z nim kilka razy. Zawsze przychodził bardzo spóźniony – umawialiśmy się na 9 rano, a on pojawiał się o 17, bez przerwy zerkał na zegarek. Mniej więcej godzinę zajmowała rozgrzewka do rozmowy, a kiedy ona się zaczynała, natychmiast mówił, że już musi iść, bo umówił się z kumplem. Powiedziałem mu: „jesteś Robertem De Niro, kumple poczekają na ciebie. Musisz zrozumieć, że to, co się teraz między nami dzieje, to materiał na podstawie którego napiszę artykuł i nie wypadniesz w nim dobrze”. Pani byłoby łatwiej, bo on lubi ładne kobiety.



Rozmawiałam z nim raz, nie był to najlepszy wywiad… Myśli pan, że sprawa płci, ubrania, wyglądu ma aż takie znaczenie podczas wywiadu?
Kiedy prowadzę zajęcia ze sztuki wywiadu na Uniwersytecie Kalifornijskim omawiam tę sprawę bardzo poważniei. Kiedy zapraszam słynnego gościa na zajęcia mówię studentom: chcę, żebyście w tym tygodniu ubrali się tak jakbyście mieli pójść zupełnie sami do domu tej osoby. Miałem kiedyś spotkanie z Warrenem Beatty w Beverly Hills Hotel. Włożyłem na siebie afrykański tradycyjny strój, który wygląda jak duża sukienka. Zastanawiałem się jak zareaguje, kiedy otworzy drzwi. Udało się go zbić z tropu.

Reklama

Zdarzyło się, że to pana próbowano zawstydzić?
Zrobiłem cykl wywiadów przed kamerą dla telewizji „Playboya”. Bohaterką jednego była Marilyn Chambers – jedna z pierwszych wielkich gwiazd porno. Przygotowałem najbardziej świńskie pytania, nawet Hugh Heffner zrobił się zielony jak je czytał. Kręciliśmy to w Disney Hotel. Zdziwiło mnie, że zamiast normalnych mikrofonów, wisi nad nami dźwiękowiec z takim wielkim mikrofonem podobnym do szczotki. Nie mogłem się skupić, bo facet właściwie siedział mi na głowie. Poszedłem do realizatorów programu i zapytałem, czemu nie pracujemy jak zwykle. Okazało się, że podczas poprzedniego wywiadu w radio Marilyn zrobiła loda dziennikarzowi i moja ekipa liczyła, że w naszym wywiadzie to się powtórzy.



Czy swoje przygody z gwiazdami przemycił pan w „Zmartwychwstaniu Laytona Crossa”. Czy to powieść z kluczem?
Powieść złożona jest z moich obserwacji środowiska Hollywood. Wszystko, co dotyczy pracy agentów, prawników pracujących dla celebrities zostało wzięte z życia. Smutek towarzyszący każdej gwieździe, gdy świat o niej zapomina, a role, które się jej proponuje są coraz mniejsze, to też prawdziwa historia. Ale nie dotyczy jednej osoby – są ich rzesze: Debra Winger czy Jessica Lange to świetne aktorki, ale już nie grają w pierwszej lidze. Diane Keaton i Meryl Streep udało się gładko przejść przez niebezpieczny dla aktorek wiek, ale one są wyjątkami. To samo dotyczy mężczyzn. Co się stało z Valem Kilmerem, gdzie jest Gene Hackman? Wiele w książce znalazło się moich doświadczeń z Henrym Fondą, któremu towarzyszyłem przez ostatnie lata życia. Byłem ostatnia osobą, której zdecydował się udzielić wywiadu, opiekowałem się nim. Połączyłem to z doświadczeniem śmierci mojego ojca,.

Reklama

Wydał pan swoja książkę w Polsce, zanim ukazała się po angielsku. Narobi trochę zamieszania w Hollywood?
To dziwne, prawda? Nawet nie mogę sam przeczytać własnej książki. Nikt z moich bliskich jej nie czytał. Dwa lata temu, kiedy przyjechałem jako juror na festiwal Plus Camerimage Marta i Basia z wydawnictwa Axis Mundi, w którym opublikowano moje wywiady z Brando i Pacino zapytały nad czym pracuję i poprosiły bym wysłał im książkę. Nie spodziewałem się, że zechcą ją od razu drukować. Nie wiem, czy Hollywood ma się czego bać… A właściwie niech się boi! Jestem pewny, że wiele osób weźmie tę książkę do siebie. Świetnie! Niech główkują! (śmiech)



Patrząc z boku na Hollywood przez ostatnie 30 lat, sądzi pan, że bardzo się zmieniło?
Z mojego punktu widzenia – bardzo. Dwa tygodnie temu rozmawiałem z Christopherem Walkenem i powiedział mi, że skończył właśnie dwa filmy, które niewiadomo kiedy trafią do kin, bo nie ma pieniędzy na ich dystrybucję, a dwa filmy w których miał grać, podpisał kontrakt i nauczył się tekstu zostały odwołane na kilka dni przed rozpoczęciem zdjęć. Cztery filmy! To bardzo typowe teraz. Ekonomia zmienia wszystko. To samo w dziennikarstwie: wywiady, które publikowałem w „Playboyu” w latach 70. i 80. miały objętość 30 tysięcy słów – to tyle, co połowa książki. Teraz dostaje zamówienia na nie więcej niż 6 tysięcy słów. Doceniam czas, który mogłem spędzić z Pacino, Brando, Barbrą Streisand, Georgem C. Scottem, Henrym Fondą. Byliśmy razem dopóki nie mieliśmy pewności, że powiedzieliśmy wszystko. Teraz nie tylko nie ma czytelników na takie materiały, ale agenci gwiazd zachowują się jak cerbery. Na dzień dobry mówią: masz godzinę i nie ma dyskusji. Parę lat temu Halle Berry, Angelina Jolie, Cameron Diaz, Kim Basinger, Harrison Ford przyjeżdżali do mnie do domu na solidne, czterogodzinne rozmowy. Nie ma atmosfery do rozmowy, gdy w drzwiach stoi agent i pokrzykuje: nie odpowiadaj na to pytanie. Charlton Heston przyszedł na wywiad z dwoma agentami! Tego się nie da nazwać rozmową.

Do rozmów z pisarzami przygotowuje się pan inaczej niż tych z twórcami filmów?
Odrabiam pracę domową – mam ze sobą cytaty z ich utworów, czytam je wszystkie. Na mojej życzeniowej liście rozmówców jest kilku pisarzy: Philip Roth i Cormac McCarthy odmawiają zawsze. Sam odrzuciłem propozycje rozmowy ze Stephenem Kingiem, bo choć go cenię, nie czułem się na siłach spędzić trzech miesięcy na czytaniu jego wszystkich książek. Raz zdarzyło mi się odmówić Clintowi Eastwoodowi, bo po przeczytaniu rozmowy z nim w „New York Timesie” wiedziałem, że jesteśmy sobie dalecy jeśli idzie o poglądy polityczne. Teraz bierze się, co człowiekowi dadzą.



Na liście filmowców istnieje ktoś taki, z kim chciałby pan jeszcze porozmawiać? Właściwie omija pan europejskich twórców…

Polański jest w tej chwili numerem jeden. Mam długa listę polityków: zacząłbym od Obamy. Uważam, że wywiady z politykami są fascynujące. Jeśli chciałbym być porównywany z jakimkolwiek specem od wywiadów, chciałbym by była to Oriana Fallaci. Chciałbym porozmawiać z szefem Hamasu, kilkoma dyktatorami i zapytać „dlaczego?”. Fajnie byłoby zrobić wywiad z papieżem, pytanie, czy on jest rozmówcą, z którego można coś wyciągnąć.

Co jest najważniejsze, gdy robi pan wywiad: prawda, szczerość czy po prostu dobra historia?
Coś nowego, coś czego mój rozmówca nie powiedział nikomu przede mną. Gdybym teraz przeprowadzał wywiad z panią i przeczytał wszystkie dziesięć wywiadów, których udzieliła pani wcześniej i w każdym powtórzyła, że bardzo lubi pani nosić jeansy, szare swetry i szaliki. To ta informacja już by mnie nie obchodziła, ja zadałbym pani pytanie dlaczego zawsze zakrywa pani nogi, a pani musiałaby przyznać, że nosi jeansy, bo nie lubi pani golić nóg. Mamy nowość, mamy dobry wywiad. Jeśli do tego dojdą emocje, jest świetnie.

Kłamie pan czasem dla dobra wywiadu?
Podkolorowałem swoje wspomnienia erotyczne – a dokładnie opowiedziałem swoje wspomnienia sprzed małżeństwa – gdy rozmawiałem z Warrenem Beatty. Obiecałem Pacino, że pojedziemy się zabawić i wyrwać dziewczyny w Las Vegas, chociaż nie zamierzałem tego robić. Mam cudowna żonę – artystkę plastyka z Japonii i nigdy nie przyszło mi do głowy jej zdradzać. Wielcy aktorzy lubią, by opowiadać im o sobie podczas wywiadów – Brando bardzo chętnie słuchał moich prywatnych historii, widział w nich postać – taką jakich sam wiele musiał zbudować. Dobry wywiad jest partnerską rozmową. Czasem trzeba być tym pierwszym, który zacznie się zwierzać.



Zdarzyło się panu po zakończonym wywiadzie otrzymać telefon, że ktoś chce kontynuować rozmowę, chce panu powiedzieć więcej?
Pacino tak się przyzwyczaił do naszych rozmów, że po zakończeniu książki powiedział: „jak możesz mi to zrobić, jak to odchodzisz tak po prostu?” Trochę nam ta rozmowa przerodziła się w terapię. Wywiad z Barbrą Streisand był moją najdłuższą rozmową. Spotykaliśmy się przez dziewięć miesięcy. Długo w jej oczach widziałem, że mi nie ufa. Powiedziałem jej, że za każdym kiedy się spotykamy 20 minut poświęcam na to by się zrelaksowała. „Albo mi wierzysz, albo tego nie robimy” – zaproponowałem. To bardzo mądra kobieta, w sumie nagrałem ponad 50 godzin rozmów z nią.

Kto był największą porażką? Pamiętam, że miał pan przejścia z Robertem Mitchumem.
Zaprosił mnie jego agent. Redakcja „Playboya” była bardzo napalona na ten materiał, bo od lat próbowali namówić Mitchuma na wywiad. Mieliśmy rozmawiać w jego garderobie podczas przerwy w zdjęciach. On siada, bierze picie, kanapkę, ale mnie nic nie oferuje. Pomyślałem, że to niezbyt uprzejme, ale prowadzę dalej rozmowę. Mitchum traktuje dziennikarzy jak robactwo, mruczy, przeżuwa i nic nie mówi. Zarzuciłem go nazwiskami osób z którymi robiłem wywiady. Zero reakcji. Kilka razy zmieniałem temat rozmowy. Nie działało. W końcu mówię: „Proszę pana, wyraźnie nie lubi pan wywiadów. Umówmy się, że porozmawiamy godzinę, a jeśli będzie pan niezadowolony oddam panu taśmę z nagraniem i wyjdę. Wykonuje tylko swoja pracę”, a on na to: „Tak powiedział Eichmann”. „Porównuje pan to, co robił Eichmann Żydom do wywiadu dla „Playboya”?” – pytam. Odpowiedział, że to to samo. Powiedziałem, że jego agent wie jak się ze mną skontaktować i wyszedłem. Redakcji powiedziałem, że byłem złą osoba w złym miejscu, byłem dla niego za młody. On potrzebował kogoś, z kim mógłby dzielić doświadczenia pokoleniowe. Ale to nie koniec mojej przygody z Mitchumem. Dwa lata później pisze książkę o Houstonach i mam list polecający od Johna Houstona z prośbą, by pomógł mi w zbieraniu materiałów. Wysłałem ten list również do Mitchuma. W międzyczasie spadłem z drabiny, połamałem się fatalnie, o mało nie straciłem oka. W dniu, w którym wróciłem do domu ze szpitala zadzwonił telefon. Odbieram zbolałym głosem i słyszę: „Tu Bob Mitchum”. Próbuję wyjaśnić, że miałem wypadek, jestem w kiepskim stanie. A on tylko: „Może pan przyjechać jutro.” Wyglądałem jak siedem nieszczęść i spodziewałem się, że przynajmniej zapyta, co się stało. A on z pokerową miną mówi: „Proszę do środka”. Opowiedział mi fantastyczne historie. Czy mnie rozpoznał? Nie mam pojęcia.



Pamięta pan takie spotkanie, które zmieniło pana życie?
Robiłem wywiad ze swoja żoną. Przypadkowo spotkałem dawną koleżankę szkolną, która jechała samochodem z piękną Japonką. Moja przyszła żona nawet dobrze nie mówiła wtedy po angielsku, ale kompletnie rozłożyła mnie na łopatki. Wkrótce po tym spotkaniu musiałem wracać do Ghany, gdzie pracowałem. Korespondowałem z nią przez rok. Wracając pojechałem do niej do Japonii. Zrobiłem z nią rozmowę o jej sztuce i zmusiłem, żeby obiecała, że jeśli opublikuję ten artykuł wyjdzie za mnie. Udało się.

Istnieje granica, której pan nie przekracza podczas rozmowy?
Nie ma takiej granicy. Ale są rzeczy, których zdecydowałem się nie publikować. To było kiedy przygotowywałem książkę o aktorskim klanie Houstonów. Matka Anjeliki zginęła w wypadku, kiedy ta miała 15 albo 16 lat. Powiedziano mi, że facet, który prowadził wtedy samochód był kochankiem Anjeliki. Nie poruszyłem tego tematu w książce. Dowiedziałem się jeszcze kilku rzeczy o tej rodzinie, ale nie zdecydowałem się na ich publikację, więc teraz też ich nie powiem. Nie chciałem ich krzywdzić. Jest tyle rzeczy, które wiem o Pacino. Widziałem go w sypialni, widziałem go w wannie, znam jego rodzinne problemy, ale nie pisałem książki, by opowiadać o takich rzeczach. Z kilkoma osobami, np. z Diane Keaton, za bardzo się przyjaźnię by o nich napisać. Kiedy jesteś dziennikarzem nie powinieneś przyjaźnić się ze zbyt wieloma gwiazdami, bo szybko wyschnie twoje źródło dochodu.