Nasze kino od zawsze miało kłopot z pokazywaniem historii na sposób inny niż pomnikowy. Przypadek Andrzeja Munka, który w "Eroice" czy "Zezowatym szczęściu" potrafił spojrzeć na najnowsze dzieje z antybohaterskim dystansem, był raczej wyjątkowy. Takiej perspektywy w naszym kinie brakowało. Nie było w ostatnich latach filmu, który opowiadając o przeszłości, potrafiłby się wznieść ponad czytankowe prawdy, pokazać historię dialektycznie, wejść w dialog z narodową mitologią.


Prawda niejednoznaczna

Tymczasem obsypany w Gdyni nagrodami debiut Borysa Lankosza według scenariusza Andrzeja Barta proponuje zupełnie inne spojrzenie na historię. Z gruntu niepolskie, sięgające do zupełnie innej galaktyki pojęć, znaczeń i obrazów niż nasze typowe patriotyczne czytanki. Jest rewersem narodowych mitów obnoszonych na awersie zbiorowej pamięci: tragicznego bohaterstwa, uświęconego cierpienia, mesjanistycznego naznaczenia.

Powieść Barta uciekła w inne rejony pamięci, niby zbiorowej, a jednocześnie sprowadzonej do prywatnej kameralności. Lankosz tę ryzykowną konstrukcję przeniósł na ekran wiernie, a zarazem twórczo: z wyczuciem stylu, dotykalną sferą ikonografii, biorąc prawdy oczywiste w nawias przewrotnej niejednoznaczności, gry z konwencjami i wyobrażeniami. U Barta i Lankosza pamięć to nie tylko znicze palone na pomnikowych grobach bohaterów na Powązkach, ale i ogarek stawiany na fasadzie Pałacu Kultury. Kobieta, która go tam właśnie zapala, ma ku temu powody osobiste, ale Bart, a za nim Lankosz, potrafili wydobyć z tego gestu metaforę chichotu historii niedającej się zamknąć w przewidzianych dla niej granicach.

"Rewers" ma dwie płaszczyzny czasowe. Główna część akcji rozgrywa się w latach najczarniejszego stalinizmu, ale mamy też dopełniającą współczesną ramę – ironicznie komentującą, przemyślaną, choć i tak w momentach, gdy się znajdujemy w kolorowym tu i teraz, chcielibyśmy jak najszybciej przenieść się z powrotem w czarno-białe lata 50., bo tam ciekawiej i zabawniej.


Dramat, kryminał i komedia

Oto trzy kobiety w różnym wieku usiłują się jakoś odnaleźć w socjalistycznym raju. Co łatwo nie przychodzi, jeśli jest się aż tak dziedzicznie obciążoną archetypem Polki. Mężczyźni odeszli, poginęli, a kobiety trwają na straży wartości. Seniorka rodu (Anna Polony) – niemal arystokratycznych, jej córka (Krystyna Janda) – inteligenckich, a wnuczka Sabina (Agata Buzek) broni resztek tego, w czym została wychowana. Przekroczyła już trzydziestkę, więc opiekunki postanawiają znaleźć jej kandydata na męża. Choćby i księgowego z zarządu aptek, bo taki może nawet liczyć potrafi.

















Reklama




Matka też przed wojną miała aptekę, więc widzi praktyczne korzyści z takiego męża oraz potrafi wybaczyć pospolitość i skłonność do picia, ale tego, że robi z siebie idiotę, już nie. W tych początkowych partiach filmu dominuje zabawny obraz codziennych kompromisów, teatr udawania. Udają wszyscy: dyrektor wydawnictwa, w którym pracuje najmłodsza z bohaterek, jej brat malujący portrety aparatczyków w zamian za przywileje, nawet sami aparatczycy konspiracyjnie deklamujący zakazane wiersze francuskich symbolistów.

Najbardziej nieudolnie udaje zakochanego agent SB szukający w wydawnictwie kontaktu. Gdy się pojawia w płaszczu i kapeluszu, może wyglądać jak postać z Chandlera, a i tak wiadomo, kim jest i czego chce. Z chwilą jego pojawienia się w stylu kryminału noir "Rewers" z obyczajowej komedii staje się czarną farsą, której przyświeca duch Franka Capry z "Arszeniku i starych koronek". Makabreska toczy się swoją drogą, ale Lankosz prowadzi też wyrafinowaną, perfidną grę, zderzając style i konwencje z utrwalonym w podświadomości obrazem tamtych czasów.


Gra stereotypów

Pomaga mu wydatnie Marcin Koszałka. Jego rewelacyjne zdjęcia genialnie wpisują się w ikonosferę czasu, tego rzeczywistego i tego znanego z kina. Fragmenty starych kronik płynnie przechodzą w autorskie kadry, na ekranie przewijają się cytaty z filmów z lat 50., urywki w klimacie radzieckiej propagandy, ale i amerykańskiej klasyki melodramatu. Perfidna to gra i osiągająca efekt zanurzenia w zwyczajności nienormalnych czasów.

"Rewers" im dłużej trwa, tym śmielej poczyna sobie ze stereotypowymi wyobrażeniami historii i gatunkowymi kliszami. Lankosz lekko i sprawnie przechodzi od romansu do kryminału, od thrillera do farsy, aż do współczesnego finału, w którym udaje się pogodzić martyrologiczny patos z jego zaprzeczeniem. Nikt po Munku tego nie potrafił.

A Lankosz z Bartem osiągają nieco więcej, włączając historię komunizmu w obieg popkultury. Pokazują, że garbu historii nie da się pozbyć bezboleśnie. Stawiają pytania prowokacyjne. Być może wszyscy jesteśmy bękartami tamtego czasu i powinniśmy zostawiać diabłu ogarek na Pałacu Kultury? Zadając te pytania, nie uderza się tu nikt w nie swoje piersi, nie rozdziera szat na salonach, nie męczy i nie dręczy romantyczną pozą. Zamiast tego mamy świetną zabawę kinem i jego konwencjami. Arcypolski-niepolski pomnik – antypomnik w jednym.