To rzadkość w przypadku kina grozy, by entuzjazm krytyków szedł w parze z zachwytem publiczności. Film Johna Krasinkiego rzeczywiście budzi silne emocje i ujmuje godną podziwu wstrzemięźliwością w dawkowaniu scen przemocy i ordynarnych jumpscares. W historii rodziny, która stara się przeżyć w świecie opanowanym przez potwory, od czystego horroru ważniejsze jest to, co dzieje się w umysłach bohaterów. Abbottowie zmagają się bowiem z traumą po śmierci najmłodszego syna zabitego przez monstra.

Reklama

Krasinski aplikuje odpowiednią dawkę grozy, umiejętnie rozkłada napięcie, chwilami – może nawet zbyt rzadko – pozwala sobie na odrobinę czarnego humoru. Wydaje się też, że znalazł wreszcie swój reżyserski głos: jego pierwsza próba za kamerą była porażką, lecz nie mogło się skończyć inaczej, skoro w 2009 roku Krasinski porwał się na adaptację „Krótkich wywiadów z paskudnymi ludźmiDavida Fostera Wallace'a. Potem było znacznie lepiej. „Hollarsowie” (2016) okazali się zgrabnym familijnym komediodramatem, skrojonym akurat pod festiwal w Sundance. Teraz „Ciche miejsce” dowodzi, że Krasinski umie zgrabnie poukładać klisze postapokaliptycznego horroru. Bardzo skutecznie ogrywa kameralną, klaustrofobiczną atmosferę – niemal cała akcja dzieje się w obrębie jednego gospodarstwa, a na ekranie tylko sporadycznie pojawiają się inne postaci. Kapitalnie wykorzystuje też w swoim filmie ciszę (córka Abbottów jest głuchoniema, więc większość dialogów odbywa się za pomocą języka migowego) – aż szkoda, że nie zdecydował się całkiem zrezygnować z muzyki, bo największe wrażenie robią tu sceny, których dźwiękową ilustracją są odgłosy przyrody. No i ma – co też niezbyt częste – budzących sympatię bohaterów: Krasinki i partnerująca mu Emily Blunt także prywatnie są małżeństwem i to skutecznie przekłada się na wiarygodność filmowej opowieści.

„Ciche miejsce” ma więc mnóstwo zalet, ale to jednak wciąż praca rzetelnego i inteligentnego rzemieślnika, a nie gatunkowe arcydzieło. Jest mimo wszystko dość przewidywalne, lepiej też nie zgłębiać zbytnio scenariuszowych nieścisłości, bo można na przykład zacząć się zastanawiać, dlaczego przez ponad rok od inwazji nikt nie wpadł na pomysł, jak zneutralizować krwiożercze potwory (a pomysł ów w filmie się wreszcie pojawia). Zbyt łatwo wreszcie przywodzi na myśl tytuły całkiem niedawno goszczące na ekranach kin, choćby „Nie oddychaj” (w którym bohaterowie musieli ukrywać się przed niewidomym weteranem, do którego domu się włamali – a przy okazji warto porównać amerykańskie plakaty do obu filmów, są, hmm, pewne podobieństwa) czy „To przychodzi po zmroku” (portretującym rodzinę w postapokaliptycznym świecie). Nie ma mowy o plagiacie – zresztą pierwsza wersja scenariusza „Cichego miejsca” powstała zanim wspomniane filmy trafiły do dystrybucji – warto jednak pamiętać, że kino grozy rzadko wychodzi poza sformalizowane i doskonale rozpoznane przez pokolenia (zarówno twórców, jak i widzów) konwencje.

„Ciche miejsce”, reż. John Krasinski, dystrybucja: UIP, czas: 90 min