Oczywiste wydają się inspiracje Kafką, Bunuelem, Schulzem. "A mnie się chce razowego chleba" – pisał kiedyś Czesław Miłosz zmęczony przerafinowaniem polskiej literatury. Po obejrzeniu "Ederly" pomyślałem mniej więcej o tym samym. Chcę kina, nie pretensji.

Reklama

Nie dziwią fabularne ambicje Piotra Dumały, niekwestionowanego mistrza polskiej animacji, dla którego ów status jakiś czas temu stał się zbyt ciasny. Dumała poszukuje zatem nowej filmowej przestrzeni. W debiutanckim "Lesie" komponował kadry i napędzał narrację niczym czarnoksiężnik przekształcający obrazy z jego animowanych arcydzieł w aktorskie twarze, fotograficzne pasaże. W "Ederly" spróbował dotknąć formuły bardziej tradycyjnego kina, nie rezygnując jednak z wyrafinowanej plastycznie formy i wysoko ulokowanej pod względem intelektualnym narracji. Zamiar się nie powiódł.

W "Ederly" najbardziej udała się atmosfera. Zdjęcia Adama Sikory są jak należy zmysłowe, rygorystyczne pod względem kolorystycznym (przekonujące użycie czerni i bieli), budujące nastrój ni to zagrożenia, ni to otępienia. Jak w jednym z literackich odsyłaczy tego filmu, "Pedro Páramo" Juana Rulfo, filmowe powietrze miasteczka Ederly w obiektywie Sikory "bucha zatrute zgniłą wonią mydlnicy". Na nieszczęście powietrze wypełniają także typy ludzkie. Właśnie typy, ponieważ w filmie nie ma mowy o bohaterach z prawdziwego zdarzenia. Poczynając od zagubionego w czasie Słowa (nieupilnowany reżysersko Mariusz Bonaszewski) po wszystkie postaci pierwszego, drugiego i trzeciego planu. Słow, człowiek bez tożsamości i bez właściwości, znalazł się w miejscu poza czasem, przysposobiony do rodziny, do której nie należy, wśród bohaterów apatycznych i antypatycznych. Nieinteresujących.

Atmosfera jest gęsta, niektóre dialogi nawet całkiem zabawne, ale poza jedną jedyną genialną rólką złośliwej gospodyni księdza w interpretacji Aleksandry Górskiej przypominającej mi najlepsze dokonania niezapomnianej Wandy Łuczyckiej, wszyscy aktorzy są w "Ederly" wycięci z papier mâché, pretensjonalni i irytujący. Bonaszewski-Słow raz jest ofiarą, raz kochankiem, domniemanym synem i zdaje się, że prawdziwym konserwatorem. Prawdy nie ma, prawda się wymyka, zresztą Dumała nie szukał żadnej prawy, jedynie nastroju. Mnie nastroił do drzemki.

Reklama