Lubimy kryminały. Ekstrakt emocjonalnego napięcia, podwyższonej adrenaliny oraz morderstwa w tle to zawsze jest coś, co silnie działa na emocje. Realizacja dobrego kryminału to jednak spore wyzwanie dla twórców. Nawet niezły scenariusz nie gwarantuje sukcesu. Trzeba mieć wyczucie, dobry warsztat i na pewno mniejsze ego reżyserskie niż w przypadku filmów z założenia autorskich, artystycznych. Tylko wtedy kryminał może się udać. "Sługi Boże" Mariusza Gawrysia to właśnie ten przykład. Kino nieco odtwórcze, rzetelne, bez błysku, ale za to solennie i klarownie opowiadające kryminalną historię. Po przykrej wpadce, jaką było poronione "Ziarno prawdy" Lankosza według Zygmunta Miłoszewskiego, doczekaliśmy się wreszcie w miarę udanego polskiego kryminału.

Reklama

Gawryś trzyma się wzorców i tropów gatunkowych. W jedną koherentną całość spaja kilka historii: samobójczą śmierć studentki z Niemiec, odrębnego śledztwa Anny Wittesch (Julia Kijowska), tajemniczego przyjazdu wysłannika ze Stolicy Apostolskiej oraz kolejnych zagadkowych śmierci. Na tak odpowiednio skomplikowane tło nakłada dosyć typową narrację o ambicjonalnym zwarciu pary śledczych – komisarza Warskiego granego przez Bartłomieja Topę i wspomnianej Anny Wittesch. Ważną rolę odgrywa również pogrążony w mroku Wrocław – miasto duchów i cieni. To wspaniałe miasto zdecydowanie zbyt rzadko służy dzisiaj rodzimym filmowcom jako plener. Gawryś w "Sługach Bożych" pokazuje, jak wiele można wyciągnąć z Wrocławia w warstwie fotograficznej. W obiektywie Mikołaja Łebkowskiego skąpana w czerniach, beżach i sepiach stolica Dolnego Śląska wygląda niczym wzorcowy wręcz, ponadczasowy plener niepokoju i trwogi. Deszcz, mgła, ponure, chociaż piękne kościelne wnętrza. Strach czai się za rogiem...

Sukcesem twórców jest również to, że dosyć stereotypowo prowadzoną historię ogląda się z rosnącym zainteresowaniem. Nie ma w "Sługach Bożych" częstej w polskich filmach kryminalnych drogi na skróty, odpuszczania detali. Gawryś stawia na realizm, nawet jeżeli byłby trudny do wytrzymania. Stąd mocne momenty łączące się z kryminalnym gatunkiem (na przykład werystycznie pokazane zwłoki), ale i pikantne sceny erotyczne. Wszystkie tropy prowadzą zaś do tezy, która może nie jest specjalnie wyszukana, ale na pewno nośna. Zło jest wszędzie, zło jest w nas, zło nie jest niczym wyjątkowym.

Reklama
Reklama

Zaciekawiła mnie również oryginalna tonacja kolorystyczna filmu. Nocne, szare pejzaże Wrocławia od czasu do czasu przełamywane są ostrzejszym znakiem kolorystycznym. Przyciąganie i odpychanie, jak we freudowskim stopie sensualności i śmierci.

Ciekawie ustawione zostały typy bohaterów. Topa rysuje kolejny już w karierze portret poważnego i męskiego faceta, zdecydowanego na wszystko. Dla komisarza Warskiego liczy się zahamowanie serii śmierci kobiet, nie splendory. Nagina prawo, żeby chronić zagrożone kobiety. Na antypodach tej postawy stoi enigmatyczna Anna Wittesch: w ujęciu Julii Kijowskiej to postać nie tylko z podwójnym, polsko-niemieckim rodowodem, ale także ze zdublowanymi intencjami. Niejasna w działaniu, chwilami irytująca, w końcu zaś głęboko poruszająca. Jest jeszcze ważna postać przydzielonej Warskiemu policyjnej psycholog granej przez urodziwą Małgorzatę Foremniak. Od pierwszych chwil czujemy, że psychologia będzie w tym przypadku częścią większej układanki, w której o prymat ważności walczyć będą spryt i zmysły.

"Sługi Boże" przypuszczalnie nie są filmem, który przejdzie do historii gatunku, nawet w polskim wydaniu. Myślę, że nikt z realizatorów nie stawiał sobie zresztą poprzeczki aż tak wysoko. Dawno jednak nie miałem poczucia, że kryminał, jeden z najstarszych, najszlachetniejszych, ale i najtrudniejszych gatunków filmowych, w końcu udał się również u nas.