W "Czerwonym Pająku" Koszałka niby kontynuuje stały zakres tematyczny znany z jego dokumentalnych prac. Opowiada o przyczynach zła i moralnych konsekwencjach społecznej opresji, w której wzrastamy. Czyni to jednak w diametralnie różnym stylu niż w dokumentach. Na bazie materiału wyjściowego, historii Karola Kota, nastoletniego zabójcy, który w latach 60. budził postrach w Krakowie, oraz opowieści o tytułowym "Czerwonym pająku", rzekomym mordercy kobiet na Śląsku, Koszałka razem ze scenarzystą, Łukaszem M. Maciejewskim (zbieżność nazwisk z autorem recenzji przypadkowa), uciekają przed stylistyką podrasowanej crime story. Zamiast suspensu – psychologia, ale w tym przypadku właśnie psychologia staje się suspensem. To właśnie dziwna relacja między pływakiem Karolem Kremerem (mało wyrazisty Filip Pławiak) oraz weterynarzem (Adam Woronowicz), sprawiającym wrażenie największego poczciwiny w mieście, napędza filmową akcję.

Reklama

Zimowy Kraków z połowy lat 60. wygląda w filmie bezbłędnie. Tonie w zgniłych błękitach, sepiowych przebarwieniach. Koszałka, również jako autor zdjęć, puszcza oko do miłośników jego filmów dokumentalnych – a to poprzez świetnie zainscenizowane sceny podwodne, a to w dobrze przeprowadzonej tezie, stanowiącej clou jego dokumentalnych poszukiwań, o mentalnym klinczu, w jakim znajdujemy się często na własne życzenie, ale także poprzez wychowanie, fobie albo wybujałe ambicje. Przede wszystkim jednak "Czerwonym pająkiem" Marcin Koszałka udowadnia, że nakręcenie filmu nie było tylko fanaberią. Koszałka czuje kino i dobrze zdał egzamin reżyserski.

Jeżeli mam pewien kłopot z "Czerwonym pająkiem", to wynika on przede wszystkim ze stylistycznego braku zdecydowania. Oglądając ostre i ekshibicjonistyczne dokumenty reżysera, po pięciu minutach wiedziałem wszystko nie tylko o bohaterach, ale również o autorze – jego lękach, talencie, determinacji. Wycyzelowany, estetycznie bezbłędny "Czerwony pająk" jest natomiast filmem niezdecydowanym. Tak, jakby reżyser nieco się asekurował, obawiał większego ryzyka, chował za obłą formą i za wszelką cenę starał się udowodnić, że nie jest dokumentalistą bawiącym się w kino. Nie trzeba się tego bać, większa wiwisekcja psychologiczna byłaby w tym przypadku atutem, nie wadą.

– Chciałem i byłem katem ludzi. Cieszyła mnie moja robota. Niczego nie żałuję. Gdybym mógł, mordowałbym dalej – mówił Karol Kot, osławiony Wampir z Krakowa, którego historia posłużyła reżyserowi i scenarzyście za kanwę filmu. Kremer z "Czerwonego Pająka" jest inny. Nie ma w nim determinacji, złości, raczej trudno zrozumiała pasywność. Jest jednak coś, co łączy i Kota, i Kremera. Łagodność ciemnej strony osobowości. W tym sylogizmie nazewniczym kryje się rzeczywista intuicja, o której pisał najdoskonalej André Gide w "Immoraliście". Ludzie zdolni do najgorszych przestępstw albo nimi zafascynowani, jak Kremer, sprawiają najczęściej wrażenie cichych, spokojnych, zrównoważonych. Immoraliści mówią: – Biję i zabijam dla przyjemności, bez wyrzutów sumienia. I naprawdę w to wierzą, dlatego są najgroźniejsi, najbardziej niebezpieczni.

Reklama

CZERWONY PAJĄK | Polska 2015 | reżyseria: Marcin Koszałka | dystrybucja: Kino Świat | czas: 90 min