Od ponad 30 lat zapożyczone z klasyka literatury miano nosi bowiem wielki ośrodek dla uchodźców znajdujący się na obrzeżach Wiednia. Autorami tej nazwy okazali się przymusowi imigranci z Chile, którzy zostali skazani na sto lat samotności przez reżim Pinocheta. Przybysze z Ameryki Łacińskiej wykazali się nie tylko erudycją, lecz także smoliście czarnym poczuciem humoru. Inaczej niż u Marqueza, w prawdziwym Macondo słowo "realizm" funkcjonuje bez przymiotnika "magiczny", a powieściowa niezwykłość zostaje zastąpiona przez monotonię, bezsilność i frustracje dnia codziennego. Właśnie ta ponura sceneria staje się w filmie Mortezai areną dramatu społecznego zmieszanego z opowieścią inicjacyjną.

Reklama

Mieszkająca w Wiedniu Iranka o drażliwych sprawach potrafi mówić bez podnoszenia głosu. W "Macondo" nie uświadczymy pełnych goryczy manifestów i wiecowych haseł. Mortezai piętnuje Austriaków za ksenofobię, ale – inaczej choćby Ulrich Seidl – nie musi w tym celu wywlekać trupów z szaf ani zaglądać do piwnic w poszukiwaniu duchowych spadkobierców Josefa Fritzla. Zamiast tego autorka potrafi uznać, że za niedole imigrantów w dużej mierze odpowiadają oni sami, i skrytykować swoich bohaterów za brak chęci do asymilacji.

"Macondo" robi się jednak mniej przekonujące, gdy chce przeskoczyć z poziomu publicystycznych diagnoz na płaszczyznę jednostkowego dramatu. Aby to osiągnąć, Mortezai opowiada historię 11-letniego Czeczena, który nie potrafi uwolnić się od wojennej traumy i idealizuje postać zabitego ojca. Niestety, debiutująca twórczyni nie wie jeszcze, jak zagłuszyć szelest papieru i sprawić, by naszkicowane w scenariuszu postacie wydały nam się ludźmi z krwi i kości. W związku z tym obiecujące początkowo "Macondo" okazuje się ostatecznie niczym więcej niż dziełem młodszej i mniej zdolnej siostry braci Dardenne.

MACONDO | Austria 2014 | reżyseria: Sudabeh Mortezai | dystrybucja: Vivarto | czas: 93 min