"Dżej Dżej", niezależnie od tego, czy powstał wcześniej czy później niż rzeczony film amerykański, miał szansę stać się jego polskim odpowiednikiem – trochę przaśnym, ale przynajmniej swojskim i sympatycznym. Tymczasem debiut fabularny Macieja Pisarka nawet w gatunku czysto komediowym nie spełnia pokładanych w nim nadziei. Opowieść o "jurnym Jurku", którego życiem zaczyna rządzić seksowny damski głos z GPS-u, jest jak ubogi krewny wszelkich znanych mi historii o wirtualnym zauroczeniu.

Reklama

Film, który rozgrywa się niemal wyłącznie w sferze słów, nie wymagał przecież wielkiego budżetu. Wystarczył błyskotliwie napisany scenariusz i charyzmatyczne aktorstwo. Grający tytułową rolę Borys Szyc miał być zapewne komediowym samograjem – w roli ogarniętego erotomanią "śluzowego" (czyli operatora zapory) przypomina bardziej postać z kreskówki i nawet finałowa przewrotka nie czyni tej postaci ani trochę bardziej intrygującą. Można się zastanawiać, na ile Dżej Dżej jest tu rzeczywiście ofiarą technologii, na ile psychopatą wykorzystującym z powodzeniem rozmaite nowoczesne zabawki.

Tego rodzaju dywagacje okazują się jednak jałowe. To, co przebija najsilniej z fabuły filmu Pisarka, to mizoginiczna opowieść o niepoprawnym uwodzicielu i o kobietach, które są z gruntu głupie i złe.

Całą recenzję Anity Piotrowskiej czytaj w portalu Stopklatka.pl>>>