Nowy film sytuuje się, niestety, bliżej nieudanego "Sponsoringu". W pogoni za chwytliwym tematem Szumowska po raz kolejny traci z oczu sens opowieści. "W imię..." pozostaje efekciarskie i nieszczere, jak wieczorny pacierz dukany ku zadowoleniu troskliwych rodziców.

Reklama

Porażka wydaje się dotkliwa tym bardziej, że można dostrzec w filmie elementy zasługujące na docenienie. "W imię…" imponuje choćby klasą roboty operatorskiej i chwytliwą ścieżką dźwiękową, której ozdobę stanowi szlagier zespołu Band of Horses. Główny kłopot z filmem Szumowskiej polega jednak na tym, że jego największe atuty równie dobrze można zinterpretować jako najpoważniejsze wady. Piękne zdjęcia i muzyka służą do wątpliwego etycznie estetyzowania prowincjonalnej brzydoty. Już od pierwszej sceny kamera przygląda się patologiom z podejrzaną satysfakcją. Podobnie jak w "Z daleka widok jest piękny" Wilhelma i Anny Sasnalów problemy bohaterów wydają się analizowanie z pozycji wielkomiejskiej wyższości.

Trochę bardziej subtelnie ów zarzut wybrzmiewa w kontekście głównego bohatera. Ksiądz Adam (Andrzej Chyra) wydaje się człowiekiem szlachetnym i w ten sposób wzbudza instynktowną sympatię. Kontrast między jego dobrocią a zawiścią sącząca się z otaczającego świata sprawia jednak wrażenie zbyt nachalnego. Niedopasowanie mężczyzny do prowincjonalnej rzeczywistości nie pogłębia dramatu, lecz nadaje pobytowi bohatera na prowincji posmak dramaturgicznego wymuszenia i reżyserskiej fanaberii. Trudno oprzeć się wrażeniu, że już za chwilę ksiądz uda się do modnej kawiarni, by sącząc latte rozłożyć przed sobą książkę Thomasa Mertona. Prawdę mówiąc, lektura katolickiego filozofa okazałaby się zresztą dla widza bardziej pożyteczna niż seans "W imię…".

W IMIĘ... | Polska 2013 | reżyseria: Małgorzata Szumowska | dystrybucja: Kino Świat | czas: 96 min