Film Barbary Albert to piskliwy krzyk sprzeciwu wobec postawy młodych Niemców i Austriaków, którzy zdążyli zapomnieć o winach swoich przodków. Ostentacja "Tych, którzy żyją i umierają" zamiast współczucia budzi zażenowanie. Obraz przypomina łzawą prośbę o wybaczenie wyjętą rodem z popularnej telenoweli.

Reklama

Wbrew zapowiedziom twórczyni, poruszana przez nią tematyka nie ma w sobie nic przełomowego. Pytanie o rolę zwykłych obywateli we wspieraniu nazistowskiego reżimu znalazło się już na sztandarach niemieckiego Maja'68. Dorobek ówczesnej rewolucji obyczajowej został jednak zaprzepaszczony, a kolejne pokolenia w coraz mniejszym stopniu poczuwają się do odpowiedzialności za przewinienia swoich rodaków. Niemieckie kino dawno już dostrzegło jednak tę tendencję i zdecydowało się na wyrażenie komentarza. Kilka lat temu wielkim sukcesem okazała się "Sophie Scholl – ostatnie dni". Film Marca Rothemunda przypominał postać tytułowej bohaterki jako młodej dziewczyny, która odważyła się wystąpić przeciw okrucieństwom reżimu. Choć Sophie ewidentnie miała być wzorcem osobowym dla współczesnej widowni, Rothemundowi szczęśliwie udało się uniknąć w swojej historii zbędnego patosu.

Tego samego nie da się, niestety, powiedzieć o "Tych, którzy żyją i umierają". Albert z ochotą przyjmuje kaznodziejski ton i bynajmniej nie stara się hamować zapędów moralistki. W pierwszych scenach filmu autorka skupia się na eksponowaniu hedonistycznych aspektów życia młodej Sity. Wraz z bohaterką wędrujemy szlakiem berlińskich klubów, mocnych drinków i pokątnego seksu. Życie Sity ulega jednak diametralnej zmianie, a jej impulsem staje się informacja o przeszłości ukochanego dziadka – strażnika obozu w Oświęcimiu. Podkreślany w "Ci, którzy żyją i umierają" kontrast między beztroską egzystencją Sity a ciężarem sekretów jej rodziny ma w sobie coś odstręczająco banalnego.

Pożyteczność filmu Barbary Albert ogranicza się do ponownego zwrócenia uwagi na pułapki, które czyhają na twórców opowiadających o tragedii II wojny światowej. Szlachetne intencje i dobre chęci bynajmniej nie stanowią automatycznej gwarancji artystycznej jakości. W filmowych epitafiach dla ofiar Holocaustu żałoba bardzo często ustępuje miejsca histerii, a powaga staje się zakładnikiem kiczu. W pozornie lirycznych uniesieniach łatwo o przesadę, obciach i niezamierzoną śmieszność. Nie inaczej dzieje się także w "Tych, którzy żyją i umierają". W jednej z pierwszych scen niczego nieświadoma jeszcze Sita przyznaje się przypadkowo poznanemu chłopakowi do swojej fascynacji liczbami. Stąd już tylko krok do skojarzenia z obozowymi numerami, które stanowiły składnik codzienności dziadka dziewczyny. Czyżby wszystko zostało w rodzinie?

Reklama

CI, KTÓRZY ŻYJĄ I UMIERAJĄ | Niemcy, Austria, Polska 2011 | reżyseria: Barbara Albert | dystrybucja: Vivarto | czas: 100 min