W przeszłości brytyjski reżyser zdążył zasłynąć jako twórca przewrotnej wariacji na temat "Tristrama Shandy'ego", bądź autor dokumentu inspirowanego kontrowersyjną "Doktryną szoku". Tym razem Winterbottom pokusił się o nietypową ekranizację "Tess" Thomasa Hardy'ego. Przeniósł akcję powieści z dziewiętnastowiecznej Wielkiej Brytanii do współczesnych Indii. Rezultat podobnego zabiegu okazał się jednak kuriozalny. "Triszna" przypomina teledysk do piosenki "Ona tańczy dla mnie" utrzymany w manierze à la Bollywood.

Reklama

Filmowe Indie interesują Winterbottoma wyłącznie ze względu na trudną do zignorowania egzotykę. Choć reżyser pozuje na aktywistę protestującego przeciw społecznym nierównościom, w rzeczywistości przypomina po prostu zagranicznego turystę z kamerą. Inaczej niż choćby Danny Boyle w "Slumdogu. Milionerze z ulicy", Winterbottom nie umie wykrzesać z siebie ani odrobiny autoironii. "Triszna" powiela melodramatyczne schematy z powagą, która na przemian drażni i rozczula. Szczególnie sztucznie wypada w "Trisznie" wątek psychologicznej przemiany kochanka tytułowej bohaterki. Początkowo Jay Singh prezentuje się przed nami jako dobroduszny bogacz, wyciągający pomocną dłoń w stronę ubogiej tancerki. Wystarczy jednak krótka scena lektury "Kamasutry", by mężczyzna przeistoczył się w rozpasanego seksualnie potwora.

Gwałtowność przemiany Jaya pociąga za sobą równie ekstremalną reakcję Triszny. Bohaterowie zachowują się, jakby w kilka minut chcieli wynagrodzić nam nieznośnie mdły charakter ich dotychczasowej relacji. Podobna strategia nie ma szans na sukces, ale nadaje opowieści krzykliwą wyrazistość. "Triszna" bez dwóch zdań stanowi w karierze Winterbottoma wstydliwą wpadkę. Ma jednak wszelkie dane ku temu, by zachować nieśmiertelność wśród fanów filmowego campu.

TRISZNA. PRAGNIENIE MIŁOŚCI | Wielka Brytania 2011 | reżyseria: Michael Winterbottom | dystrybucja: Against Gravity | czas: 117 min