Ekspansywny połów ryb tropikalnych, uszkodzenie ekosystemów raf koralowych i setki akwariów wylanych wprost do morza lub zlewu – oto niektóre z paradoksalnych skutków globalnej popularności proekologicznej w duchu animacji ze stajni Pixara "Gdzie jest Nemo?". Prosta przecież do odczytania wymowa filmu albo przeszła niezauważona, albo została wypaczona przez bezmyślny konsumeryzm. Nagłe szaleństwo na punkcie hodowli błazenków przypomina analogiczną sytuację sprzed siedemnastu lat, kiedy to po premierze aktorskiego filmu Disneya "101 dalmatyńczyków" setki nakrapianych psów trafiły pod niewłaściwe strzechy. Powtórne wprowadzenie dzieła Andrew Stantona do kin może stać się więc kolejnym sprawdzianem dla zdroworozsądkowości.

Reklama

Dzisiaj film trafia jednak na ekrany wzbogacony o trójwymiar – morskie głębiny są na dotknięcie ręki i kokietują feeriami barw. Można kręcić nosem na podobne zabiegi, umotywowane oczywiście nie kwestiami artystycznymi, lecz korzyściami finansowymi. Tak czy inaczej wydaje się, że każdy pretekst, aby ponownie zobaczyć dzieło Stantona, jest dobry, bo ten pozbawiony jakichkolwiek znamion cynizmu czy zjadliwej ironii film porusza, w dużym skrócie, wcale ważny temat dorastania do odpowiedzialności – ojcowskiej i synowskiej. "Gdzie jest Nemo?" to już klasyka współczesnej animacji i o jej niepośledniej wartości zapewniać nie potrzeba.

Statystka mówi jasno – zachłysnęliśmy się trójwymiarem. Aż sześć z dziesięciu tytułów zamieszczonych na liście najlepiej zarabiających filmów w historii to produkcje zrealizowane za pomocą technologii 3D, przy czym żaden z nich nie jest starszy niż trzy lata. Liczby wydają się wielce wymowne, choć trzeba pamiętać, iż wpływy z biletów nie przekładają się w tym przypadku na liczbę widzów, wszak wejściówki na seanse trójwymiarowe są odpowiednio droższe, a częstokroć nie daje się nam wyboru pomiędzy wersją płaską a 3D. Zadziwiające, że jeszcze niedawno to James Cameron przestrzegał przed konwersją filmów nakręconych metodą tradycyjną, zarzucając producentom, iż w ten sposób dostarcza się odbiorcy jedynie półprodukt – przypomnijmy, że ostatnio sam wprowadził do kin podrasowanego w ten sposób "Titanica". Specjaliści z Disneya wiedzą jednak lepiej. Sukces finansowy ponownie wprowadzonego do dystrybucji kinowej w zeszłym roku "Króla Lwa" odkręcił kolejny kurek z pieniędzmi i postanowiono pójść za ciosem – po tegorocznej "Pięknej i bestii" za rok w kinach wyląduje "Mała syrenka", a jeszcze tej zimy hit z Pixara "Potwory i spółka". Można przypuszczać, iż bogata oferta studia pozwoli na dozowanie kolejnych filmów z sześciomiesięczną regularnością przez kolejnych parę lat. Zaś w tym świetle trójwymiarowy "Gdzie jest Nemo?" jawi się jako kolejny element przemyślanej machiny promocyjnej, swoisty pomost pomiędzy pierwotną wersją filmu a jego sequelem, który ma trafić do kin w 2016 roku.

Gdzie jest Nemo? | USA 2003 | reżyseria: Andrew Stanton, Lee Unkrich | dystrybucja: Disney | czas: 100 min