Film nie miał jednak traktować o Wolfgangu Amadeuszu, a na pewno nie bezpośrednio, choć w trakcie seansu usłyszeć można kilka jego młodzieńczych utworów. O ile więc wybitność Mozarta nie podlega dyskusji, niewiele wiemy na temat twórczości jego siostry, Marii Anny zwanej Nannerl. Reżyser René Féret stawia ją niemal na równi z bratem, sugerując, że gdyby nie autorytarny, acz kochający ojciec oraz panujące wówczas uwarunkowania społeczne, dzisiaj słuchalibyśmy muzyki Nannerl z równym zaangażowaniem. I być może w teorii tej jest wiele prawdy, wszak sam mistrz w listach zachwycał się utworami swojej siostry. Nigdy jednak nie będzie nam dane zweryfikować prawdziwości tych twierdzeń – w filmie pozbawiona złudzeń Nannerl pali zapisane nutami karty.
Kuszące jest wpisanie "Siostry Mozarta" w nurt współczesnego kina feministycznego, tyle że w kostiumie. Jednak problem obrazu Féreta polega na jego anachroniczności, zarówno formalnej, jak i treściowej. Nie mówi on absolutnie nic, czego byśmy już o dysproporcji życiowych szans ze względu na płeć nie wiedzieli. Sprowadza całą problematykę do prostego wniosku – w owych czasach lepiej było urodzić się chłopcem niż dziewczynką, co zdaje się udowadniać obecny w filmie epizod crossdressingowy.
Realizacyjnie "Siostra Mozarta" jest bez zarzutu. Na szczególną uwagę zasługują wyborna fotografia i nienaganna kompozycja kadrów. W niektórych scenach film razi jednak inscenizacyjną sztucznością i teatralnym dialogiem. I, co smutne, tak jak w życiu, na ekranie to właśnie Mozart przyciąga silniej – zupełnie różny od tego Formanowskiego, geniusz, a jednak zwyczajny chłopiec, tak samo chętnie sunący palcami po klawiszach, co walący siostrę po głowie podczas radosnego boju na poduszki.
SIOSTRA MOZARTA | Francja 2010 | reżyseria: René Féret | dystrybucja: Vivarto | czas: 120 min
Reklama