Ten wielokrotnie nagradzany film (Cannes, Denver, Łagów) udowadnia, że w obrębie jednego z najbardziej skonwencjonalizowanych gatunków filmowych nie musi być głupio. Może być także inteligentnie, dowcipnie i z dystansem. Stylistycznie "Moskwa, Belgia" nie wyważa otwartych drzwi, natomiast zgrabnie żongluje stereotypami. Jak w niemal każdej romantycznej historii mamy bardzo nietypowy romans, który pomimo piętrzących się przeciwności losu poprowadzi bohaterów do nieuchronnego happy endu. Poszczególne elementy dramaturgiczne są zatem dobrze znane, ale ich ekwiwalent obrazowy wydaje się oryginalny i finezyjny.
Matty (znakomita rola Barbary Sarafian) ma czterdziestkę na karku i trójkę dzieci. Haruje, cierpliwie znosi zdrady męża (aktualnie zabawiającego się z 22-letnią studentką), jest sfrustrowana i zmęczona. Powodując stłuczkę na parkingu przed supermarketem, poznaje dwudziestodziewięcioletniego kierowcę ciężarówki, Johnny’ego (Jurgen Delnaet). Im głośniej na niego krzyczy, tym bardziej mężczyzna jest przekonany, że spotkał właśnie miłość życia. Różnica wieku, przyzwyczajenia, a nawet to, że Matty jest mężatką, przestają mieć jakiekolwiek znaczenie. Miłość to miłość.
Jaka to ulga zobaczyć w komedii romantycznej żywych ludzi, a nie stado modelek i ożywionych manekinów. Johnny w niczym nie przypomina przaśnego lowelasa – Piotra Adamczyka. Niezbyt przystojny, niezbyt sympatyczny. Miał poważne problemy z alkoholem, aktualnie nie pije, ale nadal potrafi być agresywny. Siłą Matty jest natomiast autoironia. Potrafi złośliwie odparować kochankowi/mężowi, ale ona także czeka na wielkie uczucie. Mówi: „Mój mąż przechodzi kryzys wieku średniego, starsza córka dojrzewa, młodszej wydaje się, że jest w tym wieku, a syn chciałby w nim już być”. Każdy ukrywa w filmie własną tajemnicę. Johnny maskuje przeszłość; Werter, wiarołomny mąż Matty, dowiadując się o jej absztyfikancie, mami żonę obietnicami powrotu na łono rodziny.
W debiucie Christophe’a Van Rompaeya nie ma wszędobylskiego photoshopa, product placementu i dekoracji z Ikei. "Moskwa, Belgia" to nie Warszawa. Belgijski twórca stawia na realizm. Nawet Moskwa w tytule nie jest żadną zmyłką. Oznacza rzeczywistą miejscowość w Belgii, niedaleko Gentu, w której rozgrywa się akcja filmu. Miasteczko nie wygląda wcale jak stolica Rosji, przypomina raczej Pruszków albo Chrzanów. Kilka restauracji, urzędy, supermarket. Nikt nie mówi o sielance, bezkonfliktowym zakończeniu rodzinnych sporów. Miłość między bohaterami jest możliwa, ale to uczucie sytuujące się daleko od sentymentalnego wzorca. Matty będzie musiała nie tylko przyjąć do wiadomości i zaakceptować wady Johnny’ego, lecz także stale pamiętać o tym, że jest potrzebna innym – przede wszystkim dzieciom. Nic nie jest proste, spełnienie to kwestia problematyczna, ale na trasie "Moskwa, Belgia" naprawdę można znaleźć szczęście.
Reklama
MOSKWA, BELGIA | Belgia 2008 | reżyseria: Christophe Van Rompaey | dystrybucja: Vivarto | czas: 102 min
Reklama