Zaczęło się od powieści. Bardzo dobrej zresztą. Janusz Majewski napisał książkę w znacznej mierze autobiograficzną, opowiedział o upadku porządnego mieszczańskiego świata międzywojnia, o lwowskiej nostalgii i arkadii dzieciństwa, mimo przewalającej się wkoło historycznej burzy, spędzanego nad klaserami, książkami Karola Maya. W bezpiecznym świecie oswajanym przez rodziców, dziwnych krewnych i ekscentrycznych rówieśników. "Mała matura" Majewskiego jest staroświecka, ale nie anachroniczna, wywiedziona z szlachetnych XIX-wiecznych literackich wzorców, tętniąca wspomnieniami. Sentymentalna podróż do przeszłości pełna nostalgicznych wzruszeń.
Niestety, o filmie nie da się już tego powiedzieć. Powieściowy sentyment zamienia się na ekranie w kiczowatą bajkę zderzającą czołowo obrazek w stylu "Szatana z siódmej klasy" z raczkującym terrorem ludowej władzy. Dało to zderzenie efekt wręcz kuriozalny. Zamiast trącącego myszką chłopięcego sztambucha wyszła mrugająca oczkami ramota. Z precyzyjnie odtwarzanych miejsc, wyczuwalnych smaków, kształtów, emocji został nijaki obrazek oprawiony w biedermeierowskie ramki.
Oto alter ego Majewskiego, kilkunastoletni Ludwik pod koniec wojny z konieczności przenosi się z rodzicami ze Lwowa do Krakowa. Tu przechodzi inicjację. Intelektualną, bo w nowej szkole radzi sobie jak na prymusa przystało, historyczną, bo stalinowskie polowanie na czarownice rozpoczyna się w międzyczasie na dobre, no i co za tym idzie ideową, bo w tym wszystkim trzeba się jakoś połapać, co dobre, a co złe. Do inicjacji erotycznej nie dochodzi, bo Ludwik chłopcem jest mimo wszystko grzecznym i najpierw wycofuje się rakiem z objęć pięknej pani mecenasowej, a potem w ostatniej chwili rejteruje spod drzwi podłego zamtuza. I całe szczęście. Nie daj Bóg, by jego niewinność została zbrukana jakowąś nieprzyzwoitością.
Inicjacja w dorosłość w cieniu wielkiej historii to samograj, filmowy evergreen rozgrywany na setki sposobów. Ale wciąż jeszcze da się opowiadać na nowo. Ale nie w ten sposób. Nie w formie tak upozowanej, teatralnej, z postaciami wyjętymi z gabinetu woskowych figur. Nikt tu o duszę młodocianego bohatera tak naprawdę nie gra, spowiedź dziecięcia wieku rozgrywa się w bezpiecznych granicach stereotypu i ani na moment nie wychyla poza nie głowy. Trochę to trąci gombrowiczowskim upupianiem, sprowadzaniem do pensjonarskich wynurzeń podszytych tyleż dzieckiem, co pacholęciem.
Reklama



Reklama
Na szczęście Janusz Majewski nie zapomniał, jak się robi filmy. W ogóle mam wrażenie, że w historii polskiego kina jest twórcą niedocenionym. Jako jeden z niewielu naszych twórców z sukcesem próbował horroru – w "Awatarze, czyli zamianie dusz" (1964), czy w "Lokis" (1970). Pokazał tak samo rzadkie u nas wyczucie absurdalnego humoru w "Sublokatorze" (1966), wybrnął z przygody z kinem policyjnym w peerelowskich realiach w "Zbrodniarzu, który ukradł zbrodnię" (1969). Od "Zazdrości i medycyny" (1973) według prozy Michała Choromańskiego zaczął nowy etap w swej karierze. Stał się specjalistą od ożywiania świata, którego już nie ma, choć nadal czuć resztki jego obecności. Arcymistrzowskim spełnieniem takiego pomysłu na kino były "Zaklęte rewiry" (1975) . Potem były kolejne wyprawy w przeszłość, w "Sprawie Gorgonowej" (1977), w "Lekcji martwego języka" (1979), z wielkim finałem w postaci "C.K. dezerterów" (1985).
"Mała matura 1947" mogłaby być zwieńczeniem tego kina ocalającego od zapomnienia czasy, które bezpowrotnie minęły. Nie udało się, choć Majewski po dawnemu potrafi odmalować starannie piękno i elegancję epoki, którą sam postrzega jako arkadyjską. Przywołać z głowy obrazy, odtworzyć z fragmentów swój świat i odzyskać go dla siebie za pomocą kamery. Jak dawniej potrafi pokierować aktorami, a grać u niego chcą wciąż najwięksi. Nawet Marek Kondrat po starej znajomości zrobił dla niego wyjątek. I on, i Wiktor Zborowski jako dobroduszny nauczyciel, i Olgierd Łukaszewicz jako dyrektor szkoły, i Wojciech Pszoniak w dwuznacznej roli ubeka, i Artur Żmijewski wcielający się w idealnego ojca – wszyscy ratują "Małą maturę" przed popadnięciem w szkicowość. Nie do końca skutecznie, ale jest nadzieja, że w wersji serialowej będzie lepiej. Może uda się rozwinąć niedopowiedziane wątki, pokazać dwuznaczności, zlać jakimś porządnym pasem uczniowską pupę, by wydobyć się ze stanu nijakości i nieważkości.
MAŁA MATURA 1947 | Polska 2010 | reżyseria: Janusz Majewski | dystrybucja: Monolith Plus | czas: 108 min