Zafascynowany osobowością reżysera Barczyk namówił go do przekroczenia granicy. Warlikowski nigdy dotąd nie myślał o sobie jako aktorze. Zagrał w swoich przedstawieniach tylko dwa razy. Podczas gościnnych pokazów "Dybuka" w Berlinie Stanisława Celińska źle się poczuła. Niemcy zawieźli ją na pogotowie, szpital mimo protestów aktorki zabronił jej opuścić oddział. Nie było rady, ktoś musiał Celińską zastąpić. Warlikowski wziął tekst jej roli i wyszedł na scenę. Część jej kwestii przeczytał, część odegrał w swoim prywatnym ubraniu. Był jak kolejny dybuk, obserwator i uczestnik rytuału spotkania dwóch światów, widzialnego i niewidzialnego. Ci, którzy to widzieli, opowiadali, że to było najlepsze przedstawienie "Dybuka".
Drugim razem podczas paryskiego występu zastąpił starszą izraelską aktorkę – nie dała rady wyjść do sceny, w której grupa kobiet reprezentujących pięć generacji z domu Lei przegląda się w lustrach i widzi duchy jeszcze innych pokoleń. Warlikowski znów bez kostiumu usiadł przed teatralną toaletką z lustrem i zaczął nakładać makijaż.
Ale to były tylko aktorskie szkice, pośpieszne improwizacje. Prawdziwy eksperyment zaczął się tak: poznana gdzieś we Włoszech Donatella Raugei, właścicielka posiadłości agroturystycznej w Toskanii, zaprosiła Warlikowskiego, Jacka Poniedziałka, Małgorzatę Szczęśniak, Thomasa Schweiberera i Renatę Jett na wakacje. Przypadkiem dołączyli do nich Łukasz Barczyk i jego żona, operator Karina Kleszczewska. Dom Raugei w wiosce Montebamboli to renesansowa willa, letni pałac z czerwonymi murami, opleciony bluszczem, pełen mroku, spokoju i tajemnicy.
Barczyk i Warlikowski oszaleli na punkcie tego miejsca, Kleszczewska wyjęła cyfrową kamerę i zaczęli kręcić. Grupa przyjaciół zamieniła się w aktorów. Scenariusz narodził się z rozmów, z szukania wspólnego tematu, który podpowiadało to miejsce. Jako że Warlikowski rozpoczął dojrzały okres swojej twórczości ekshibicjonistycznym i autobiograficznym "Hamletem"w warszawskich Rozmaitościach (1999), a Barczyk swojego telewizyjnego "Hamleta' (2004) kręcił w Kopalni Soli w Wieliczce, połączył ich "Hamlet piemoncki" Gustawa Herlinga-Grudzińskiego.
Reklama



Reklama
Grany przez Warlikowskiego Bruno nie wypowiada w filmie Barczyka ani słowa. Wraca do domu, w którym matka i jej kochanek zabili jego ojca. W radiu słychać przemówienia Duce, drogą jedzie samochód z lat 30., ojczym nosi mundur. Czas niby biegnie do przodu, ale tak naprawdę zakręca, zatacza koła. Powoli rodzi się homoseksualny niepokój związany z fascynacją postacią ojczyma, potem pojawia się kazirodczy związek z matką.
Te wakacyjne, poetyckie wariacje polegają na stwarzaniu podprogowych obrazów. Prawie każdy kadr to podglądanie się nawzajem przez bohaterów, otwieranie sekretnych okienek, wywietrzników. Barczyk woli przyglądać się osobowości artysty odmieńca. Bruno gada tylko oczami i ciałem. Śpi, rozbiera się, syci słońcem.
Stylistycznie film najbardziej przypomina "Teoremat" Pasoliniego. Jest w nim też coś z atmosfery "Zmierzchu bogów" Viscontiego. Można też dopatrzyć się koncepcyjnych podobieństw do filmu Sarunasa Bartasa zatytułowanego "Korytarz", w którym wystąpił słynny litewski reżyser Eimuntas Nekrosius. On także, jak Warlikowski, milczał, palił papierosa za papierosem, siedział na podłodze w przedpokoju sowieckiej komunałki, wdmuchiwał dym w lufę strzelby, siedząc w pustym mieszkaniu.
Barczyk nie filmuje teatru Warlikowskiego, nie naśladuje jego strategii reżyserskich. Co najwyżej można mówić o pewnych zbieżnościach. Jakby z przedstawień Warlikowskiego wyjęte zostały chwile zawieszenia, jakiegoś dziwnego rozejmu między postaciami, czasem i przestrzenią. Nieruchomi i prawie niemi aktorzy Barczyka tłumią emocje w sobie, my widzimy tylko martwą, nieruchomą powierzchnię ich twarzy. Ważną rolę gra toskański krajobraz, kolory kontrapunktowane zdjęciami w sepii i ciemności.
Barczyk i Warlikowski kręcili "Italiano" ponad 4 lata w prawie każde wakacje, dokrętki robili zimą. I udało im się uchwycić moment, w którym Warlikowski z wiecznego chłopca przeistacza się w starzejącego się mężczyznę o zmęczonej twarzy. Czyli jeden pozór zamienia się w drugi.
ITALIANI | Polska 2010 | reżyseria: Łukasz Barczyk | dystrybucja: Gutek Film | czas: 61 min