W Stanach Zjednoczonych każdy bestseller musi prędzej czy później trafić na ekrany. Co jednak zrobić ze złośliwymi wspomnieniami sprzedawcy viagry, żeby nie odstraszyć widzów od kin? Przerobić na komedię romantyczną. Adaptacja książki Jamiego Reidy’ego "Hard Sell" ("Twarda sprzedaż", w Polsce ukazała się pod filmowym tytułem "Miłość i inne używki") mija się z istotą problemu.
Jamie Randall (Jake Gyllenhaal) jest początkującym sprzedawcą leków Pfizera. Nachodzi szpitale, nagabuje lekarzy, zostawia próbki, ale wszystko bezskutecznie. A to dlatego, że sprzedaje antydepresanty, a w połowie lat 90. – gdy toczy się akcja filmu – na rynku niemal niepodzielnie rządził Prozac. Ale zanim widmo redukcji zajrzy Jamiemu w oczy, Pfizer wprowadza rewolucyjny produkt: małą, niebieską pigułkę, która pozwoli mężczyznom spełniać marzenia. Przynajmniej niektóre. Randall, lekkoduch zawsze otoczony wianuszkiem pięknych kobiet, jest viagry sprzedawcą idealnym – bez trudu przekonuje i lekarzy, i pacjentów do niemal magicznych właściwości nowego produktu. I właśnie wtedy poznaje Maggie (Anne Hathaway), młodą kobietę cierpiącą na wczesne stadium choroby Parkinsona. I chociaż oboje twierdzą, że nie marzą o stałym związku, miłość wisi w powietrzu, a Jamie będzie musiał zdecydować, czy ważniejsza jest dla niego wolność i kariera, czy jednak rodzące się między nim a dziewczyną uczucie.



Mimo powielania wszelkich możliwych schematów komedii romantycznej "Miłość i inne używki" ma swoje dobre strony: jest nieźle zagrana, zaskakująco bezpruderyjna, pozbawiona niepotrzebnej ckliwości, bywa też śmieszna – nawet jeśli większość żartów obraca się wokół krocza. To znacznie więcej niż zazwyczaj proponują hollywoodzcy twórcy podobnych produkcji. Gorzej, że Edward Zwick, specjalista od wysokobudżetowego kina akcji, nie potrafił chyba do końca zdecydować, czy chce rzeczywiście nakręcić komedię romantyczną, czy raczej skupić się na tym, czego dotyczył literacki oryginał.
Reklama
Autobiograficzna książka Jamiego Reidy’ego była ostrą satyrą społeczną, materiałem raczej na demaskatorski dokument (pewnie bliski stylistyce filmów Michaela Moore’a) niż na fabułę. Obnażała kulisy rynku farmaceutycznego, odsłaniała przed czytelnikami machinacje sprzedawców leków, sztuczki, jakimi posługują się, by przekupić lekarzy i zdobyć klientów (choćby fakt, że viagry nigdy nie reklamowali jej potencjalni odbiorcy, czyli mężczyźni po sześćdziesiątce), pokazywała bezpardonową rywalizację wielkich koncernów. Niby to wszystko w "Miłości i innych używkach" się pojawia, ale ledwie naszkicowane, a z każdą minutą fabuła dryfuje w kierunku standardowej historii romantyczno-erotycznej, w książce Reidy’ego kompletnie nieobecnej.
Reklama
Widocznie skoro wszystko można sprzedać seksem, to wspomnienia dystrybutora viagry trzeba dla odmiany sprzedawać wyidealizowaną i naiwną wizją miłości.
MIŁOŚĆ I INNE UŻYWKI | USA 2010 | reżyseria: Edward Zwick | dystrybucja: Imperial-CinePix | czas: 112 min