Blisko pół wieku po premierze film Viscontiego broni się doskonale. "My byliśmy lampartami i lwami, zastąpią nas szakale i hieny, i wszyscy: lamparty, szakale, hieny, będziemy się uważali w dalszym ciągu za sól ziemi". To zdanie wyrafinowanego arystokraty, sycylijskiego księcia Don Fabrizia Saliny, tytułowego bohatera powieści Giuseppe Tomasi di Lampedusy i filmu Luchina Viscontiego, stanowi klucz do zrozumienia zarówno literackiego pierwowzoru, jak i nagrodzonej Złotą Palmą w Cannes filmowej adaptacji.
Obaj byli arystokratami. Zarówno pisarz, jak i reżyser, żegnając w swoich dziełach stary świat, uważnie obserwowali, jak wygląda nowe rozdanie dziejowe. Pałace zastąpiły mieszkania, bale – dyskoteki, krynoliny – minispódniczki. Dużo większe znaczenie miała jednak przemiana światopoglądowa. Arcydzieło Viscontiego rozgrywające się na Sycylii, w latach 60. XIX wieku, jest przecież portretem powstającego społeczeństwa nowoczesnego, którego zasady obowiązują do dzisiaj.
Książę Salina jest w "Lamparcie" bohaterem wielkiego formatu. Synonimem mądrości, przenikliwości i inteligencji. Od początku ma świadomość, że nie uda mu się przeciwstawić procesom, które są nieuchronne. Świat, którego był częścią, dobiega końca – dlatego Salina nie tylko przyjmuje do wiadomości nowe, światopoglądowe rozdanie, ale wręcz wychodzi naprzeciw tym zmianom. Przyzwolenie Saliny symbolizuje zgoda na małżeństwo jego cynicznego siostrzeńca Tancrediego (Alain Delon) z bogatą i urodziwą mieszczką – Angeliką (olśniewająco piękna Claudia Cardinale).



Reklama
Salinę zagrał Burt Lancaster, wielki hollywoodzki gwiazdor, znany przede wszystkim z ról w amerykańskich superprodukcjach głównego nurtu. "Wszyscy myśleli, że będę wyglądał jak szeryf z Arizony, a jednak się udało" – mówił po premierze. Rzeczywiście, raz jeszcze dała o sobie znać fenomenalna intuicja Viscontiego, który obsadził Lancastera nieprzypadkowo. Wiedział, że ten krzepki, postawny mężczyzna jak nikt będzie w stanie uwiarygodnić siłę ducha, która jest niezależna od dziejowej koniunktury. Dzisiaj ogląda się "Lamparta" Viscontiego przede wszystkim z nostalgią. Epicki rozmach, dbałość o detal, ale również intelektualne mistrzostwo, precyzyjny rysunek postaci.
Reklama
Siłę i magnetyzm kina Luchina Viscotniego widać najpełniej po ilości i jakości filmowych nawiązań do stylu twórcy "Lamparta". Tylko w ostatnich miesiącach na ekranach kin pojawiło się co najmniej kilka tytułów, które bezpośrednio lub wprost odwoływały się do spuścizny Viscontiego. Fascynacja jego twórczością przenika "Jestem miłością" Luki Guadagnino. Tilda Swinton, przechadzająca się po pełnych przepychu salonach, jest wręcz upozowana na wielkie tragiczki kina Viscontiego – Romy Schneider, Silvanę Mangano czy Annę Magnani.
W "Tetro" Francis Ford Coppola przejął od Viscontiego zestawienie stylistycznej rafinady operatorskiej z bardzo brutalną wiwisekcją ludzkiej natury, te same inspiracje widać również w "Zagubionych w miłości" Patrice’a Chereau czy w „Wenecji” Jana Jakuba Kolskiego. Młody reżyser Mehdi Ben Attia, autor nieudanej „Nici”, która jesienią przemknęła przez polskie ekrany, był do tego stopnia zafascynowany twórczością Viscontiego, że do jednej z głównych ról zaprosił aktorską ikonę twórcy "Śmierci w Wenecji" – Claudię Cardinale. W „Dorianie Grayu” w reżyserii Olivera Parkera oraz w "Ja, Don Giovanni" Carlosa Saury być może mimowolne nawiązania do Viscontiego dotyczyły zwłaszcza sfery kostiumowego i scenograficznego pietyzmu, z kolei w "Matce Teresie od kotów" Pawła Sali i w zapowiadanym na marzec nowym filmie Łukasza Barczyka "Gli Italiani" chodzi o inspiracje w pokazywaniu seksualnych inwersji. Jak widać, zmarły w 1976 roku Visconti jest nadal mistrzem dla twórców wszystkich pokoleń.
LAMPART | Włochy, Francja 1963 | reżyseria: Luchino Visconti | dystrybucja: Vivarto | czas: 205 min