Dziedzictwo "Tronu" jako nowatorskiego i inteligentnego spojrzenia na uwikłanie człowieka w technikę zostaje zaprzepaszczone. Nie pomaga ani łączący obie części znakomity Jeff Bridges, ani genialna muzyka Daft Punk. Jednak dla wszystkich geeków to i tak pozycja obowiązkowa.
Recenzję "Tronu. Dziedzictwo" można zawrzeć w kilku słowach. Jedna z niewyszukanych fraz, które przychodzą do głowy jako pierwsze to "Ładny, ale głupi". Głównym bohaterem jest Sam (Garrett Hedlund), syn komputerowego wizjonera Flynna (Bridges). Rozgoryczony tajemniczym zniknięciem ojca mści się na korporacji, której podwaliny stworzył Flynn i która wypaczyła jego dziedzictwo. Zaintrygowany tajemniczą wiadomością przekazaną przez dawnego współpracownika ojca podąża jej tropem i trafia do wirtualnego świata, znanego już z "Tronu".
Z tym że teraz jest więcej, szybciej, mocniej, z większym rozmachem i w zapierających dech trójwymiarowych sekwencjach.
Reklama
Strona wizualna nie pozostawia nic do życzenia. Dzięki współczesnej technologii możemy nawet podziwiać znów trzydziestoletniego Bridgesa, którego klon jest jednym z istotnych graczy w tej fabule. Co do fabuły – jej miałkość i wtórność muszą rozczarować nawet fanów SF. Ale pobujać się w rytm elektronicznych rytmów Daft Punk i tak będzie przyjemnie.
Reklama
TRON. DZIEDZICTWO | USA 2010 | reżyseria: Joseph Kosinski | dystrybucja: Forum Film | czas: 127 min