Okaleczony łowca nagród przemierza Dziki Zachód w poszukiwaniu zemsty – klisza stara niczym western, a jednocześnie temat samograj. Twórcy komiksowej serii "Jonah Hex" – w Polsce nigdy niewydawanej – potrafili zazwyczaj ten atut wykorzystać. Posępny rewolwerowiec, stający do walki z całym światem, a jednak żyjący według specyficznego kodeksu honorowego: Heksa niełatwo polubić, ale można się do niego przywiązać. To jeden z najciekawszych komiksowych antybohaterów, nawet jeśli nie wszystkie albumy o nim zasługują na uwagę.
Powinien więc sprawdzić się także w filmie. Tym bardziej, że zagrał go idealnie obsadzony Josh Brolin, a za scenariusz zabrali się Mark Neveldine i Brian Taylor, spece od hollywoodzkich prowokacji, twórcy kontrowersyjnej "Adrenaliny". Coś jednak poszło nie tak.
Początek filmu jest obiecujący – walczący w czasie wojny secesyjnej po stronie konfederatów Hex wypowiada posłuszeństwo swojemu dowódcy Quentinowi Turnbullowi (John Malkovich), który rozkazał spalenie szpitala, i dezerteruje z armii.
Wiele lat po wojnie ich ścieżki ponownie się krzyżują: Turnbull w akcie zemsty zabija rodzinę Heksa, a jego samego okalecza, wypalając mu na twarzy niewolnicze piętno. Quentin ma także swoje plany wobec Stanów Zjednoczonych – wykrada z magazynów amerykańskiej armii śmiercionośną broń i rusza na Waszyngton, by przejąć władzę w kraju. Tymczasem prezydent Ulysses Grant wynajmuje Heksa, by ten powstrzymał swojego odwiecznego wroga.
Reklama



Reklama
Po filmach takich jak "Jonah Hex" można oczekiwać jedynie rozrywki. I tę, przynajmniej do pewnego momentu, dostajemy nawet w przyzwoitej postaci. Nie przeszkadzają nawet specjalnie dołożone przez scenarzystów wątki nadnaturalne (Hex ma zdolność ożywiania zmarłych).
Film jest przy tym nieźle nakręcony, ma świetną muzykę grupy Mastodon, a przez ekran przewija się plejada gwiazd. Oprócz wymienionych ważne role grają tu Michael Fassbender, Aidan Quinn i Megan Fox (która jak zwykle raczej wygląda, niż gra). Jedynie Josh Brolin traktuje swoje zadanie poważnie – mimo coraz większych dziur w scenariuszu do końca stara się wycisnąć ze swojej postaci coś więcej niż cedzone przez zęby pomruki.
Jednak im dalej, tym gorzej – z mrocznego antywesternu zmienia się w opatrzoną wymuszonym poczuciem humoru historyjkę w stylu "Bardzo Dzikiego Zachodu" (tam zresztą też marnowali się znakomici aktorzy). I choć na początku lont pali się jasnym ogniem, w finale zamiast wielkiego wybuchu mamy co najwyżej trzask odpalonej na 4 lipca petardy.
JONAH HEX | USA 2010 | reżyseria: Jimmy Hayward | dystrybucja: Galapagos | 3 klapsy