Na pełnometrażowy debiut Daniela Sáncheza Arévalo "Granatowy Prawie Czarny" (2006) patrzyłem z zazdrością. Bo choć było to kino mocno zadłużone u amerykańskich starszych gniewnych i młodszych niezależnych, to poszukiwanie sensu niechcianej dorosłości zyskiwało smak odkrycia.

Reklama

Drugi film Arévalo nieco mnie rozczarował, bo świetnie pomyślana tragikomiczna konstrukcja zbyt ostentacyjnie zderza wydumane paradoksy, ponad miarę eksploatuje pesymistyczne diagnozy i krzepiące przesłania.

W "Grubasach" czworo ludzi z większą lub mniejszą nadwagą zgłasza się na odchudzanie do szczupłego terapeuty, który pierwszą sesję rozpoczyna od… rozebrania się do naga. Kolejne rozdziały filmu to terapeutyczne kroki na drodze ku temu, by wielkie brzuchy przestały sfrustrowanym tłuściochom przesłaniać słońce, by wreszcie mogli zobaczyć świat w innych niż prawie czarne kolorach. Telewizyjny gwiazdor reklamujący pseudoodchudzające tabletki, korpulentna dziewczyna zbuntowana przeciw religijnym tabu i do buntu nakłaniająca swego narzeczonego, komputerowa programistka pozostawiona na rok w słomianym wdowieństwie przez długoletniego partnera, policjant, którego wszyscy krewni byli grubi i smakowali drobne przyjemności życia, za to młodo umierali…



Ich historie przeplatają się z sobą, łączą i rozdzielają. Arévalo każdej chce nadać wagę tragikomicznej rozprawki. Ale nie bardzo mu się udaje. Sporo tu zabawnych pomysłów. Tych ostentacyjnie jajcarskich, jak wideo kochającej się niemłodej, mocno puszystej pary stające się przebojem YouTube’a. Tych miło przewrotnych, jak cały wątek erotycznej inicjacji świętoszka w cieniu fluorescencyjnego krzyża i striptizerek w peep-show. Tych niegłupio komentujących kulturowy kult szczupłego ciała, jak motyw buntu młodej grubaski wyśmiewanej w szkole. Tych bardzo prawdziwie obnażających szowinizm w postrzeganiu kobiecego ciała, jak w całej historii męża odrzucającego ciężarną żonę.

Reklama

Tyle że choć fajnie zakręcony, anarchiczny, zabawny, za rzadko bywa film Arévalo naprawdę przejmujący. Jego kpinki z kulturowego dyktatu, słowa pociechy dla puszystych układają się w poprawny politycznie morał. W zbyt bezpiecznych zamknął się Arévalo granicach, za łatwo się wzrusza pomysłami jak z rasowej almodramy, za łatwo podnieca tematami kręcącymi się wokół seksu, zbyt szyderczo się śmieje się z własnych grepsów i za prosto przychodzi mu popaść w ponure przygnębienie. Za wiele chciał naraz, za mało potrafił ująć w nowelową formę.