KUBA ARMATA: Wraz ze swoim wieloletnim przyjacielem i operatorem Paulem Sarossym odebrał pan w Bydgoszczy specjalną nagrodę dla duetu reżyser – autor zdjęć. Co ona dla pana oznacza?

ATOM EGOYAN: To dla mnie duża sprawa, bo mam świadomość tego, ile zawdzięczam Paulowi oraz naszej relacji. Cieszę się, że mogłem stanąć u jego boku i wraz z nim odebrać nagrodę. Wiem, ile ten festiwal dla niego znaczy. Od lat mi o nim opowiadał i próbował na niego ściągnąć. Zawsze jednak coś stawało na przeszkodzie. Wizyta w Bydgoszczy jest dla mnie ciekawa także z reżyserskiego punktu widzenia. Pokazaliśmy nasz ostatni film „Remember”, który bardzo różni się od wcześniejszych. Realizując go, Paul jako operator musiał wymyślić się na nowo, znaleźć odmienny sposób oświetlenia, ruchy kamery. Byłem pod wrażeniem, że jest w stanie przyswoić sobie kompletnie inną filozofię. Wybitny operator Michael Chapman, który również odbierał na Camerimage nagrodę, podczas spotkania powiedział, że nie powinno się podchodzić do realizacji filmu z gotowym stylem. Trzeba umieć go dopasować w zależności od tego, czego wymaga historia. To właśnie staraliśmy się zrobić.

Reklama

Zazwyczaj sam pisze pan scenariusze, a „Remember” oparty jest na tekście Benjamina Augusta. Inaczej pracuje się z nie swoim scenariuszem?

Różnica jest ogromna. Kiedy pracujesz na czyimś tekście, nie masz poczucia, że budujesz tę konstrukcję. Narracja w pewnym sensie jest ustalona. Choć oczywiście niektóre rzeczy trzeba zmieniać. Ja na przykład zrezygnowałem z retrospekcji z Auschwitz, jakie są udziałem mojego bohatera. Chciałem skupić się na tym, co jest tu i teraz. W przypadku obcego scenariusza pierwszą podstawową rzeczą jest ocena, czy dana historia zasługuje na to, by w ogóle została opowiedziana. W tej podobało mi się, że była dla mnie podróżą, ale taką, której się nie spodziewałem.

Reklama

„Remember” to ujęta w formułę kina zemsty opowieść o wymierzaniu sprawiedliwości za zbrodnie dokonane w Auschwitz. W pana filmie grają znakomici aktorzy starszego pokolenia – Christopher Plummer czy Martin Landau, których pamięć o tych wydarzeniach z pewnością jest większa niż nasza.

Christopherowi nie było łatwo wcielić się w tę postać. Nie mogę oczywiście powiedzieć dlaczego, bo zdradziłbym koniec filmu. On w ogóle jest „młody” jak na swój wiek, a odgrywał postać dużo bardziej kruchą. Z obsadą w tym filmie w ogóle była ciekawa historia. Szukaliśmy niemieckich aktorów w tym samym wieku co Landau i Plummer. Ostatecznie udało nam się znaleźć jednego, Hansa Lievena. Inni, o których myśleliśmy, nie chcieli wziąć udziału. Stąd decyzja o zatrudnieniu nieco młodszych – Brunona Ganza i Jurgena Prochnowa, którzy byli znacznie bardziej otwarci. Historia Holocaustu i zbrodni, jakich dokonano w Auschwitz, opowiadana była już setki razy, ale to pewnie jeden z ostatnich, kiedy wciąż żyją ofiary i sprawcy tych zdarzeń. To dziwny stan, bo mam poczucie, że zaraz to będzie czysto historyczna opowieść.

Mówi pan w niej o roli i mechanizmach związanych z pamięcią. Ma pan wrażenie, że obecnie mamy tendencję do zbyt łatwego zapominania ważnych rzeczy?

Reklama

Wydaje mi się, że jesteśmy przytłoczeni dostępem do historii i ilością możliwych narracji. Choć oczywiście jest to nie do przecenienia. Dlatego uważam, że ciekawie było z tym filmem przyjechać do Polski. Kiedy byłem studentem, wmawiano nam, że za masakrę w lesie katyńskim odpowiadają naziści. I nagle okazało się, że jest inaczej. Wasz kraj przeszedł w ogóle wiele traum. Chociażby nie tak dawno w Smoleńsku. To wciąż absorbuje ludzi. Ciekawe jest to, jak staramy się rozumieć doświadczenia innych narodów. Obserwuję siebie i moją żonę, jak przez ostatnie miesiące przechodzimy przez to, co się dzieje w Armenii. Wszystko trzeba przetrawić. Musimy mieć świadomość, że obecnie mamy niemal nieograniczony dostęp do tego, co ma miejsce w świecie. Co jednak nie znaczy, że łatwo wyciąga się lekcje nawet z tej najbardziej bolesnej przeszłości. Na tym też polega rola kina. Z opowiadaniem historii wiąże się duża odpowiedzialność, jaka ciąży na reżyserze.

Właśnie z tego względu zdecydował się pan opowiedzieć o masakrach dokonywanych na mieszkańcach Armenii w filmie „Ararat”?

Na pewno, choć „Ararat” mówi także o tym, jak jesteśmy uzależnieni od sposobu opowiadania historii. Jeżeli nie jest opowiedziana właściwie, to dane wydarzenie nie istnieje w świadomości widza. Obok „Araratu” powstały trzy filmy o ludobójstwie w Armenii. Jeden z nich zrealizowali bracia Taviani, drugi Fatih Akin, a trzeci właśnie powstał jako duża hollywoodzka produkcja z Christianem Bale’em i Oscarem Isaakiem w rolach głównych. Żaden z nich nie opowiedział tej historii w sposób odpowiedni. Na tym zależało mi, kiedy robiłem „Ararat”. Bo łatwo sprawić, że dana historia nie będzie odkryta. To także przypadek „Remember”, w którym jeden z bohaterów jest tak naprawdę reżyserem i to on buduje całą narrację.

Kiedy zapraszał pan publiczność na film, wspomniał, że pokazanie go w Polsce nabiera dodatkowego wymiaru.

To ciekawe, zwłaszcza kiedy obserwuje się pewne zmęczenie tematem Holocaustu. Kiedy ludzie dowiadywali się, że będę robił film nawiązujący do tych wydarzeń, wielu z nich było uprzedzonych. „Kolejny film na ten temat” – myśleli sobie. Dopiero kiedy go zobaczyli, rozumieli, że prezentuje dość nietypowe podejście. Wszystkie wydarzenia, do których mój film się odnosi, miały miejsce w Polsce. Wygląda na to, że to ostatni festiwal, na którym pokażemy „Remember”. Historia zatoczyła koło. Czuję, że coś się dopełniło.

Pana filmy często eksplorują ciemną stronę ludzkiej natury. Z czego to wynika?

Myślę, że to część mojego dziedzictwa jako Armeńczyka. Jestem świadomy historii swojego kraju, a jest ona ciemna. Widzisz, jak to wszystko wpływa na twoją rodzinę, najbliższych, i masz świadomość, że nie możesz się tego pozbyć. Filmy to sposób mówienia o bólu. Co nie oznacza, że nie dopuszczam możliwości bycia szczęśliwym. Wręcz bardzo to doceniam. Ale jednocześnie jestem w stosunku do tego podejrzliwy. Szczęście moim zdaniem jest stanem chwilowym. To nie jest coś, czemu mógłbym dać się ponieść. Niełatwo radzić sobie z historią, zwłaszcza kiedy nie wszystko zostało wyjaśnione. To wciąż niezabliźniona rana.

Myśli pan, że po „Remember” wróci do „swojego” kina i bardziej zagmatwanych historii?

To bardzo dobre pytanie. Sam się nad tym zastanawiam i nie jestem na razie pewien. Czuję, że zrobiłem coś, na czym mi zależało i dało dużo satysfakcji. Chciałem przekonać się, czy potrafię opowiedzieć poruszającą historię w linearny sposób. Mam kilka pomysłów, siedzi mi w głowie na przykład serial telewizyjny.