Główna aktorka gra tak, że zęby bolą (kiedy jest po tej „złej” stronie barykady, z jej twarzy nie schodzi bezczelny uśmiech – to jeden z pomysłów na jej postać). Jej rola wygląda jakby miała nawiązywać do Jandy w „Człowieku z marmuru”, ale tylko wygląda. I choć jest kilka dobrze zagranych ról, np. Lecha Kaczyńskiego czy nawet pani generałowej, to sama konstrukcja pozostawia wiele do życzenia. Fabuła jest przedstawiona łopatologicznie – jak przeciwnik „prawdy smoleńskiej”, to albo satanista, albo cham, albo ktoś... skośnooki (ten ostatni element w ogóle wydaje się niezrozumiały).

Reklama

Reżyser do końca nie może się zdecydować, czy to film paradokumentalny, czy fabularny. "Smoleńska" nie ratuje nawet niezła muzyka Michała Lorenca.

Pomimo to, w wypełnionym po brzegi kinie, emocje sięgały zenitu. Obok mnie siedziało dwóch mężczyzn, którzy co chwila rechotali. Sala syczała, próbując ich uciszyć. Kiedy w czasie kluczowej ostatniej sceny, w której żołnierze z Katynia spotykają się z parą prezydencką, rozległ się śmiech – nie wytrzymał tego trzydziestokilkulatek z przedniego rzędu. Zagroził, że "da im w łeb", jak nie przestaną. Po zakończeniu doszło do niewybrednej wymiany komentarzy – wyzywania się od ćwoków i ch... oraz popychania.

Obrońca filmu miał ewidentną ochotę na bójkę, zapraszał adwersarzy przed kino, by tam wyjaśnić, kto ma rację. Panowie, którzy się śmiali, nie chcieli się bić, bo - jak mówili - jeszcze by „sobie ubrudzili ręce”.

"Słaby" kontra "ważny"

Reklama

Zgodnie z podejrzeniami film "Smoleńsk" podzielił komentujących. Ci, którzy go widzieli, mówią, że jest to film ważny, potrzebny i przedstawiający prawdę. Z drugiej strony padają zarzuty o chaosie i propagandzie.

Film jest koszmarnie chaotyczny. Jedyny zrozumiały wątek, to "przemiana" głównej bohaterki z cynicznej dziennikarki telewizji TVM SAT (nazwa nasuwa ewidentne skojarzenia) w zwolenniczkę "prawdy". Widać to nawet po wyrazie twarzy aktorki - przez większą część filmu ma przyklejony głupi uśmieszek, a pod koniec na jej twarzy widzimy tylko skupienie i refleksję - pisze dla gazety.pl Wiktoria Beczek.

Reklama

Od zera gwiazdek po prawdę o Smoleńsku

Na sześć możliwych gwiazdek nie dałabym żadnej - powiedziała w Onecie Katarzyna Janowska, podkreślając, że mówi ocenie artystycznej. - O filmie można dyskutować, jeśli niesie ładunek prawdziwych artystycznych przeżyć, a tego zabrakło.

PAP / Radek Pietruszka

Jacek Sasin po premierze mówił, że to bardzo ważny film, ale już dziś, w "Sygnałach dnia" podkreślał, że żaden film nie jest w stanie zastąpić "rzetelnego dochodzenia do prawdy". Z kolei prezes PiS Jarosław Kaczyński w TVP Info stwierdził, że "to jest film, który pokazuje prawdę". Prezes dodał też, że film: "Mówi prawdę poprzez zręczną intrygę fabularną, ale przede wszystkim mówi prawdę o Smoleńsku. I to jest coś niesłychanie ważnego".

Goła baba nie pomoże

Mnie nie stać na obiektywną opinię, jestem bardzo poruszony - mówił Ryszard Czarnecki. Paweł Kukiz miał z kolei wyjść z projekcji mówiąc, że musi sobie to wszystko przemyśleć. - W filmie na pewno jest duch, jest coś przejmującego, ale jest mnóstwo niezbyt profesjonalnych wpadek, nie podobała mi się gra aktorów drugoplanowych - mówił dziś w RMF FM polityk i muzyk, który sam też grał w filmach. Kukiz nie wróży też filmowi sukcesu komercyjnego - Był tam jeden moment, że przez 5 sekund była goła baba, ale to za mało, żeby to odniosło sukces w tej obecnej mentalności i estetyce.

To film z gatunku literatury faktu, paradokumentalnego. Nie oczekujemy po nim nagród na festiwalach filmowych - mówił kojarzony ze swych sympatii dla PiS Jerzy Zelnik.

"Smoleńsk" zawiera pełen katalog teorii spiskowych składających się na tzw. religię smoleńską - zauważa w Gazecie Wyborczej Roman Pawłowski. Opisując film Pawłowski zwraca uwag na mielizny scenariuszowe, które podsumowuje tak: "Ponieważ konkluzja filmu jest od początku oczywista, próby budowania napięcia i tajemnicy wokół dziennikarskiego dochodzenia są daremne. Nawet muzyka Michała Lorenca tu nie pomaga". Publicysta zwraca też uwagę, że każdemu przysługuje prawo do "fantazji" na tematy związane z historią. "Kiedy jednak fantazje stają się narzędziem polityki, kiedy zmyślenie podaje się jako niepodważalną prawdę, kończy się sztuka, a zaczyna propaganda" - stwierdza.