Jeśli nie masz nic przeciwko temu, zdejmę buty – mówi Charlotte Le Bon. Chwilę później czarne, wysokie szpilki lądują pod stołem. Jest coś w tym, że po linie rozciągniętej na wysokości kilkuset metrów chodzi się przyjemniej niż na kilkunastocentymetrowych obcasach. Charlotte Le Bon zagrała w "The Walk. Sięgając chmur" dziewczynę artysty, który zaszokował świat. W 1974 roku Philippe Petit przeszedł po linie rozciągniętej między wieżami World Trade Center. Spędził w powietrzu czterdzieści pięć minut, osiem razy przechadzając się w tę i z powrotem. Annie (Le Bon) przyglądała mu się z ziemi, trzymała kciuki i nawigowała tłumem. Sprawiła, że Petit, który spacerował w chmurach, został zauważony na nowojorskiej ulicy.

Reklama

Annie kocha Philippe'a na zabój. Poszłaby za nim wszędzie. Skąd w niej tyle wiary i nadziei, że idzie we właściwym kierunku?
Charlotte Le Bon:
Annie jest kobietą, która zmaga się z własnymi marzeniami i ambicjami. Na chwilę odstawia na bok swoje aspiracje, ale nie ma wrażenia, że coś tym sobie odbiera. Kiedy spotyka Philippe'a, zakochuje się nie tylko w nim, ale też w jego nieprawdopodobnym, elektryzującym śnie. Z tego względu decyduje się iść za Philippe'em, gdziekolwiek by poszedł. Kiedy jesteś w kimś ślepo zakochana, zrobisz dla tej osoby wszystko! Było mi łatwo odnaleźć w sobie takie uczucia, bo Josepha Gordona-Levitta, który zagrał Philippe'a, nie sposób nie kochać.

Jesteś podobna do Annie?
Potrafię ją zrozumieć. Próbowałam się spotkać z pierwowzorem postaci Annie, ale Robert Zemeckis powiedział mi, że nie chce, żebyśmy się poznały. W sumie się temu nie dziwię. Związek Philippe'a i Annie skończył się w przykrych okolicznościach. Bob nie chciał, żeby nad moją wizją ich relacji zawisły czarne chmury, negatywne myśli. A ja nie chciałam oceniać ani jej, ani rozwoju wypadków. Moja postać miała być dla Petita podporą. Miłość Annie musiała więc być bezkompromisowa i szczera. Na potrzeby roli nauczyłam się za to grać na gitarze i śpiewać, choć całe życie uważałam, że muzycznie utalentowana nie jestem ani trochę. Przez chwilę nawet starałam się przekonać Roberta, że gitara nie jest Annie do niczego potrzebna. Poznałam też Philippe'a, który był na planie przez sześć dni i doglądał realizacji finałowej sceny przejścia między wieżami WTC. Wspólnie z całą ekipą zjedliśmy kolację. To rozmowny, fantastyczny, zabawny człowiek. Pełen energii!

Reklama

Dopingowanie swojego mężczyzny do zrobienia rzeczy, która może doprowadzić go do śmierci, jest dobre?
Annie nie mogła stanąć Philippe'owi na drodze, bo nie miała wystarczającej siły ani nie chciała tego robić. Kręciło ją to, co on robił. W jej oczach to był prawdziwy artysta. A ktoś taki jest niewiarygodnie narcystyczny. Annie to akceptowała. Philippe to niesamowicie charyzmatyczny mężczyzna, który przyciąga do siebie ludzi, a potem sukcesywnie zyskuje nad nimi kontrolę. To daje mu poczucie bezpieczeństwa.

Każdy artysta musi być narcystyczny? Jak poradzić sobie z własnym ego?
Och, to praca na pełen etat! Staram się jednak skupiać na rozwijaniu talentu, a nie na swoim wizerunku, bo to rzecz, która ciągle się zmienia. Nie warto się do niego przywiązywać. Robienie tego jest strasznie ryzykowne. Image jest pewnego rodzaju reprezentacją, więc nie pokazuje, kim jesteś naprawdę. Staram się ochronić prawdziwą siebie, pielęgnując przyjaźnie i utrzymując żywy kontakt z rodziną. Dzięki pracy w show-biznesie przekonałam się, czym charakteryzują się autentyczne ludzkie relacje.

Jak wygląda twoja codzienność? Co robisz, kiedy nie grasz?
Chciałabym na co dzień myśleć o sobie jako o artystce, ale nie chcę się ograniczać do tworzenia w jednej dziedzinie. Często maluję, robię mnóstwo zdjęć. Mam pomysły, które staram się realizować na różnych polach. Napisałam scenariusz i miesiąc temu wyreżyserowałam swój pierwszy krótki film. Nosi tytuł "A Modern Monster". To historia o pięknej kobiecie, której wydaje się, że wygląda jak potwór.

Podobno środowisko modelek niekorzystnie wpływa na psychikę młodych kobiet, a ty zaczynałaś karierę jako modelka.
Tak, ale z wypiekami na twarzy czekałam na zmianę – na moment, w którym będę mogła stanąć przed kamerą. Szukałam ucieczki. Bycie modelką jest strasznie depresyjne. To najgorsza praca na ziemi! Wszystkie stereotypy, jakie powtarza się w kontekście branży modowej, to szczera prawda. Co druga modelka to anorektyczka, wszystkie – w każdej minucie swojego życia – są przez kogoś kontrolowane. Ktoś wie, co jesz, gdzie jesteś, z kim się spotykasz i jaki rodzaj mleka dolewasz do kawy. Poza tym w środowisku wciąż akceptuje się jedną definicję piękna, a to rzecz fatalna. Zawsze byłam albo za mała, albo za duża, zbyt muskularna albo za gruba, miałam za cienkie włosy albo za krótkie. To jedyny zawód, w którym wytykanie ludziom ich niedoskonałości jest akceptowane na porządku dziennym. Bzdurne jest przekonanie, że modelki są pewne siebie. To jedne z bardziej niedowartościowanych kobiet na świecie. Cały czas gotowe, że zastąpi je młodsza, lepsza, ładniejsza, zgrabniejsza. Byłam ciągle skupiona na tym, co we mnie niedoskonałe.

Reklama

Co kochasz w aktorstwie?
Inspirują mnie ludzie, którzy tworzą i skłaniają mnie do tego, żebym rzuciła się na głęboką wodę, próbując się w sytuacjach, które raczej nie wydarzyłyby się w moim życiu. Na każdym planie uczę się nowych rzeczy, uwielbiam to.

Jak pracowało ci się z Zemeckisem?
Wspaniale! W porównaniu z francuskimi amerykańscy reżyserzy doskonale wiedzą, czego chcą, i nie kombinują na planie, nie testują różnych możliwości, zanim znajdą rozwiązanie. Robert szedł prosto do celu, a praca z kimś takim jest bardzo komfortowym doświadczeniem dla aktora. Wiem, że wszyscy to mówią, ale na planie stworzyliśmy wielką rodzinę. Kręcąc w Montrealu, co wieczór wychodziliśmy do lokalnego baru i bawiliśmy się w nim w najlepsze.

Petit nie czuł się doceniony we Francji, w Nowym Jorku spełnił się jego american dream.
Petit był znacznie popularniejszy w Nowym Jorku niż we Francji. Policjanci, którzy zatrzymali go w Ameryce, byli pod wrażeniem jego wyskoku. Francuzi uznali go za terrorystę, kiedy rozciągnął linę między wieżami katedry Notre Dame i przeszedł po niej z jednej na drugą stronę. Nie dostrzegli poezji tego czynu, wszystko przysłonił fakt, że był to czyn nielegalny. W Nowym Jorku Petit miał więcej szczęścia, bo mieszkańcy miasta nie lubili wież World Trade Center, a on im pokazał, w jak piękny sposób można je wykorzystać; że dzięki nim naprawdę można sięgnąć nieba. Myślę, że ze względu na to nastawienie do jego osoby i brak zrozumienia ze strony Francuzów Philippe zdecydował się na zawsze zostać w Nowym Jorku.

Joseph Gordon-Levitt musiał się nauczyć mówić po angielsku z francuskim akcentem. Udało mu się?
Jestem zaskoczona, że aż tak bardzo! Z drugiej strony pewnie nie powinnam być, bo pomagałam mu na planie. Przepisałam też wszystkie partie dialogowe, które Joe chciał powiedzieć po francusku. Większość tych, które były w scenariuszu, nie brzmiała autentycznie. Poza tym zdarzało mi się spędzać godziny przy stole, szukając słów, które będą dla Joe wystarczająco łatwe do wymówienia. On sam słuchał też Philippe'a Petita, który ma niebywale wyrazisty francuski akcent.

A ty chcesz zostać w Paryżu czy spróbować być francuskojęzyczną aktorką w Hollywood?
Jestem otwarta na to, co przyniesie los. Kocham Paryż, w którym teraz mieszkam. Dziś widzimy się w Nowym Jorku, ale kto wie, gdzie spotkasz mnie za rok?